środa, 22 grudnia 2010

Dwie śmierci

"Podobnie się czułem jak się Barbara Blida zastrzeliła" – napisał kolega w komentarzu do wpisu, w którym dałem wyraz temu co myślę o III RP po zbrodniczej napaści na działaczy PiS w Łodzi. To temat zbyt poważny, aby skwitować go jednym zdaniem. Ponadto komentarz kolegi to przykład widzenia spraw z perspektywy, którą trudno mi przyjąć. Dla niego Blida jest ofiarą, mimo iż – jak sam pisze i jak ustaliły to prokuratura i komisja śledcza – zastrzeliła się sama. Dla mnie jest kobietą uwikłaną w podejrzane procedery, która zamiast z tych podejrzeń się oczyścić wolała odebrać sobie życie.
Do samobójstwa Blidy pewnie by nie doszło gdyby podczas próby jej zatrzymania agenci ABW powalili ją na podłogę, skuli kajdankami i przewieźli do aresztu. Łatwo sobie wyobrazić co by się działo, gdyby właśnie takie były okoliczności aresztowania byłej posłanki. Mainstreamowe media prześcigałyby się w pokazywaniu polityków ówczesnej opozycji oburzonych takim traktowaniem. Faszyści, damscy bokserzy, brutale – tak pewnie nazywano by tych, którzy dokonywali aresztowania, a ci którzy ich do Blidy wysłali pewnie zostaliby porównani do Hitlera albo Stalina.
Tylko czy złamanie procedur i zezwolenie podejrzanej na skorzystanie z łazienki to wystarczający powód, aby uznać funkcjonariuszy za winnych śmierci Blidy a ją samą za ofiarę? Czemu Blida nie skorzystała z prawa do obrony swojego dobrego imienia przed sądem, tylko się zastrzeliła? Przecież agenci ABW podczas zatrzymania traktowali ją dobrze, z szacunkiem i godnością, nie ma więc powodu, aby obarczać ich winą za jej śmierć.
Czy Blida targnęła się na swoje życie dlatego, że była delikatną, wrażliwą kobietą nie mogącą pogodzić się z myślą, że po wyjściu z domu w asyście funkcjonariuszy ABW przeistoczy się z powszechnie szanowanej osoby w kogoś, kto podejrzewany jest o udział w tzw. aferze węglowej? Jeśli tak było, to rodzi się następne pytanie. Czy decyzja o aresztowaniu była uzasadniona? Czy Blida rzeczywiście miała coś wspólnego z Barbarą K., „Śląską Alexis", rok wcześniej zatrzymaną w związku ze wspomnianą aferą?
To pytania, które od chwili tragicznej śmierci Blidy nikogo nie interesują. Wszystkich, z mediami włącznie, przestały obchodzić powody zatrzymania Blidy, a przecież ich wyjaśnienie jest kluczem do ustalenia rzeczywistych powodów jej śmierci. Gdyby zarzuty stawiane Blidzie nie były prawdziwe jaki miałaby powód, aby odebrać sobie życie? Chciałbym poznać wiarygodną odpowiedź na te pytanie. Może wtedy znajdę się w miejscu, z którego kolega widzi w Blidzie czyjąś ofiarę. Dla mnie jest ona ofiarą własnej słabości, uwikłaną w mętne sprawy, z których z jakichś powodów nie umiała albo nie mogła się wyplątać. Po ludzku żałuję, że odeszła. Jej śmierć nie miała jednak nic wspólnego z zabójstwem w Łodzi, gdzie były współpracownik SB zamordował człowieka jedynie za jego poglądy i przynależność partyjną.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Gut nevz

Wiadomość od przyjaciółki pracującej w dyplomacji:

The European Commission has just announced an agreement whereby English will be the official language of the European Union rather than German, which was the other possibility. As part of the negotiations, the British Government conceded that English spelling had some room for improvement and has accepted a 5- year phase-in plan that would become known as "Euro-English".
In the first year, "s" will replace the soft "c". Sertainly, this will make the sivil servants jump with joy. The hard "c" will be dropped in favour of "k". This should klear up konfusion, and keyboards kan have one less letter.
There will be growing publik enthusiasm in the sekond year when the troublesome "ph" will be replaced with "f". This will make words like fotograf 20% shorter.
In the 3rd year, publik akseptanse of the new spelling kan be expekted to reach the stage where more komplikated changes are possible.
Governments will enkourage the removal of double letters which have always ben a deterent to akurate speling.
Also, al wil agre that the horibl mes of the silent "e" in the languag is disgrasful and it should go away.
By the 4th yer people wil be reseptiv to steps such as replasing "th" with "z" and "w" with "v".
During ze fifz yer, ze unesesary "o" kan be dropd from vords kontaining "ou" and after ziz fifz yer, ve vil hav a reil sensi bl riten styl.
Zer vil be no mor trubl or difikultis and evrivun vil find it ezi tu understand ech oza. Ze drem of a United Urop vil finali kum tru.
Und efter ze fifz yer, ve vil al be speking German like zey vunted in ze forst plas.
If zis mad you smil, pleas pas on to oza pepl.

wtorek, 19 października 2010

Nienawiść

Po tym jak wskutek nakręcanej od dawna spirali nienawiści wobec politycznych przeciwników ktoś do nich strzela i podrzyna im nożem gardło odechciewa mi się wszystkiego. Przede wszystkim żyć w kraju, gdzie takie rzeczy są możliwe, mieć coś wspólnego z tymi, którym taki kraj się podoba. Pieprzę III RP!!!
I niech nikt mnie nie przekonuje, że zbrodniczy czyn szaleńca w Łodzi nie ma nic wspólnego z tym jak polityczny establishment i popierające go mainstreamowe media traktowały i wciąż traktują braci Kaczyńskich. A traktują ich z pogardą tylko dlatego, że wyrażali niezadowolenie z transformacji politycznych w Polsce i reprezentowali obywateli rozczarowanych III RP. Zapewne będą to robić dotąd aż ostatecznie wyeliminują z przestrzeni publicznej pozostałego przy życiu bliźniaka.
Gdyby cel mordercy był przypadkowy, to pewnie wszedłby z pistoletem i nożem do pierwszego lepszego sklepu albo baru. On jednak zabił i poderżnął gardło ludziom w biurze PiS, wykrzykując przy tym, że „nienawidzi Kaczorów”. Niech więc zamilkną wszyscy ci, którzy tę nienawiść posiali i zrezygnują ze swoich urzędów, bo doprowadzili Polskę i Polaków do stanu, w jakim nigdy nie spodziewałem się ich zobaczyć.

środa, 6 października 2010

Kompromis

W „Polska The Times” czytam, że agentki izraelskiego Mossadu, których tajne misje mogą wymagać uprawiania seksu z inwigilowaną osobą, dostały błogosławieństwo Ariego Szwata, rabina z Tel Awiwu.
W pracy „Nielegalny seks dla dobra bezpieczeństwa narodowego” szczególnie interesująca jest opinia rabina dotycząca agentek będących w związku małżeńskim. Otóż w tym przypadku Ari Szwat interpretując żydowskie prawo religijne uznał, iż jeśli dobro misji wymaga zaangażowania mężatki, jej mąż powinien się z nią rozwieść, a po zakończeniu misji, ponownie poślubić. „Po akcie seksualnym (agentki z osobą, nad którą ona pracuje) jej mąż będzie mógł przyjąć ją z powrotem” - napisał rabin.
Co za praktyczne podejście do wydawać by się mogło nierozwiązalnego dylematu moralnego. Idealny kompromis. Tylko co zrobić z uczuciami, z emocjami, z miłością? Zabić? Złożyć na ołtarzu ojczyzny? Jeśli tak, to znaczyłoby, że w obliczu państwa i Boga człowiek jest nikim. Takie państwo i taki Bóg nie podobają mi się.
Nie jestem może kimś wyjątkowym, ale zerem też nie jestem. A może tylko tak mi się wydaje? Może dla nikogo nie jestem ważny? Może mam być tylko przydatny i o nic nie pytać? Nie mieć dylematów moralnych, tylko być pożytecznym idiotą?

wtorek, 28 września 2010

Pułkownik

Wszyscy młodzi, piękni, wykształceni i z dużych miast pewnie nie mogą już ścierpieć jakichkolwiek informacji na temat katastrofy smoleńskiej, bo to przecież prehistoria, a dla nich – podobnie jak dla premiera – liczy się tu i teraz. Tymczasem ja na to, co Nowych Polaków nie obchodzi reaguję z zaciekawieniem. Pewnie dlatego, że ani młody, ani piękny, ani z dużego miasta nie jestem. Studia wprawdzie ukończyłem, ale ponad 30 lat temu na państwowym Uniwersytecie Warszawskim, a nie na tych świetnych, prywatnych, płatnych uczelniach, produkujących seryjnie młodych i pięknych absolwentów, dlatego zapewne odbiegam od współczesnego ideału człowieka nowoczesnego.
Na portalu Wirtualna Polska odnalazłem właśnie wiadomość, przedrukowaną za „Gazetą Polską” (widocznie ktoś uznał ją za ciekawą), że „w tajnych aktach prokuratury znajduje się zeznanie funkcjonariusza BOR, który po katastrofie w Smoleńsku widział trzy karetki pogotowia odjeżdżające z miejsca wypadku na sygnale”. Kogo wiozły, skoro Rosjanie twierdzą, że wszyscy pasażerowie polskiego samolotu zginęli jednocześnie? Przecież nieboszczyków nie wozi się karetkami na sygnale. A może nie wszyscy zginęli? 10 kwietnia o godz. 11.07 czasu polskiego, a więc dwie godziny po tragedii, rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Piotr Paszkowski podał informację, że trzy osoby przeżyły, lecz są ranne. Co zatem z tymi trzema osobami się stało?
Płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie, spytany czy sprawdzono te informacje, czy próbowano ustalić kogo wywiozły z lotniska rosyjskie karetki i jaki jest los rannych, nie potrafił albo nie chciał nic powiedzieć. A powinien był tę sprawę wyjaśnić. Po co jakieś oszołomy mają spekulować, że trzech pasażerów katastrofę przeżyło, ale Rosjanie ich dobili, by nie mogli zeznać co tak naprawdę się stało z samolotem, a potem szybko na sygnale wywieźli karetkami, by nikt nie znalazł w ich ciałach kul od rosyjskich karabinów.
Panie pułkowniku, niech pan coś powie! Niech pan zaprzeczy bredniom tych oszołomów! Niech pan wyjaśni całą tę sprawę ze strzałami słyszanymi tuż po katastrofie i karetkami wyjącymi nie wiadomo dlaczego, skoro nie było kogo ratować. Niech pan to zrobi dla nas wszystkich, dla premiera, dla prezydenta, dla Polski.

sobota, 25 września 2010

Potem

Jesteś niecierpliwa. Widać to w sposobie, w jaki rozmawiasz i prowadzisz auto. Zanim do niego wsiadłem spytałaś, czemu zaprosiłem cię na kawę. Chciałaś to wiedzieć wcześniej. Może po to, by ewentualnie odjechać z piskiem opon beze mnie. Ruszyliśmy i w ciągu pół godziny opowiedzieliśmy sobie własne historie. O byłych partnerach i dzieciach. O swoich rozczarowaniach i marzeniach.
Zaskoczyła mnie twoja otwartość i tempo w jakim odkrywałaś się przede mną. Jakbyś chciała bym jak najszybciej dowiedział się o tobie wszystkiego i zanim dojedziemy do celu zdecydował, czy chcę z tobą tam wysiąść. Byłaś cholernie szybka, a ja coraz bardziej czułem, że za tobą nie nadążam. Po tej niezwykle intensywnej połowie godziny spędzonej w aucie prawdopodobnie poczułaś, że powiedzieliśmy sobie aż nadto wiele, byśmy mogli teraz spokojnie gdzieś posiedzieć i porozmawiać.
Ja wręcz przeciwnie, potrzebowałem czasu. Uważałem, że gdybyśmy usiedli przy kawie w jakimś spokojnym miejscu może byś nieco wyhamowała, a ja bym wtedy cię dogonił. Wyrównalibyśmy krok, tempo i może nie od razu, ale doszlibyśmy razem do chwili, w której czulibyśmy, że jesteśmy naprawdę razem. Rozstaliśmy się w centrum miasta. Nie poszliśmy na kawę. Przełożyliśmy to na potem. Jeśli w ogóle będzie jakieś potem.

wtorek, 21 września 2010

Plan

Demiurgowie organizujący polskie życie polityczne do dziś nie mogą zapewne odżałować, że pod Smoleńskiem nie zginęli obaj bliźniacy, tak bardzo im przeszkadzający w budowie idealnego państwa, w którym wszyscy będą żyć ze wszystkimi w zgodzie, gdzie zapanuje powszechna miłość i dobrobyt. Ci specjaliści od budowania politycznych fasad – a zbudowali ich w ostatnim 20-leciu sporo, bo kiedy wyczerpują się możliwości działania jednej, trzeba stworzyć nową – myślą ponoć dziś o tym, aby dorobić PO dwa skrzydła, po rozłożeniu których „partia ludzi młodych, wykształconych i z dużych miast” zajmie większość sejmowych grzęd i bez oglądania się na inne ugrupowania będzie mogła robić co jej się tylko podoba.
Pisze o tym we „Frondzie” Stanisław Żaryn, nie będę więc wyjaśniał szczegółów tego planu. Zauważę tylko, że o wiele łatwiej wspomnianym demiurgom byłoby ów plan zrealizować, gdyby pozostały przy życiu bliźniak i jego ugrupowanie byli wyciszeni, nijacy, podobni do posła Gowina, który niby z pozycji konserwatywnych czasami krytykuje rządzących kolegów z PO, ale nikt się jego gadaniem specjalnie nie przejmuje. Zmiana przez PiS politycznego kursu na bardziej konfrontacyjny to być może próba zapobieżenia prawdopodobnemu przeciąganiu ludzi z liberalnego skrzydła tej partii do nowej, konserwatywno-liberalnej formacji, którą mogą chcieć zbudować spece od politycznych dekoracji. Wezwanie przez bliźniaka do lojalności Jakubiak, Kluzik-Rostkowką i Poncyliusza dziś może być skuteczne, bo jutro mogłoby być za późno.
Demiurgowie chętnie też zagospodarują tych polityków SLD, którym nie po drodze z nowym kierownictwem postkomunistycznej partii. Przyjąć ich do PO nie byłoby marketingowo roztropnie, ale założyć z nimi nową lewicę, chociażby pod tymczasowym szyldem Ruchu organizowanego przez Palikota miałoby sens, bo osłabiłoby emancypującego się po lewej stronie Napieralskiego. Belka, Cimoszewicz i Kalisz to ludzie, którzy pod nowym sztandarem mogą wespół z Palikotem uzbierać kilka, może nawet kilkanaście procent głosów. A wtedy od lewa do prawa na polskiej scenie politycznej rozsiądzie się towarzystwo wzajemnej adoracji, które dla uwiarygodnienia różnic między sobą od czasu do czasu nawet się o coś pospiera, ale gdy będzie trzeba i tak zagłosują za właściwą ustawą i wybiorą kogo trzeba.

poniedziałek, 20 września 2010

Alarm

W Paryżu antyterrorystyczny alarm. Ryzyko zamachów wzrosło po przyjęciu w ubiegłym tygodniu ustawy zakazującej noszenia w miejscach publicznych muzułmańskich zasłon. W odpowiedzi ugrupowania islamskie zagroziły terrorystycznymi atakami. Muzułmanie najwidoczniej uznali, że parlamentarna większość nie ma prawa wprowadzać nieprzyjaznych im regulacji, jednocześnie przypisali sobie prawo do zabijania francuskich obywateli.
Wyznawcy Allaha mogliby wrócić do swoich ojczyzn skoro nie podoba im się państwo francuskie, oni jednak wolą wysadzić je w powietrze. No cóż, można i tak, ale co to ma wspólnego z demokratycznym społeczeństwem z takim mozołem budowanym od lat przez poprawnych politycznie polityków Unii Europejskiej? Coś im ta budowla nie wyszła i jeśli nawet teraz nikt nie podłoży pod nią bomby, to za 50 lat muzułmanów będzie w Europie tylu, że sięgną po władzę w wyborach i legalnie zrobią z UE kalifat.

środa, 15 września 2010

Zaskakują

Po klęsce 0:6 z Hiszpanią, która była pierwszą od półwiecza tak wysoką porażką piłkarskiej reprezentacji, doczekaliśmy się kolejnego „osiągnięcia” jej obecnego selekcjonera Franciszka Smudy. Prowadzona przez niego drużyna narodowa została sklasyfikowana na 66. miejscu światowego rankingu – najniższym w historii, wyprzedzają nas nawet… Iran i Uganda.
Rozumiem argumenty tych, którzy bronią Smudy – że buduje nową reprezentację, że eksperymentuje, że ma jeszcze czas. Rozumiem, ale nie akceptuję. Oczekuję od opiekuna polskiej kadry odpowiedzialności za każdy wynik jego drużyny, zwłaszcza za porażki, ale jej nie widzę. Oczekuję, że szkoleniowiec wyciągnie wnioski z przegranych, ale tego nie dostrzegam. Facet wciąż chce tylko jednego – by jego zespół grał „swoje” nie oglądając się na umiejętności rywali.
To parcie do gry „własnej” może i byłoby chwalebne gdybyśmy mieli w Polsce piłkarzy klasy podobnej jak Xavi, Sneijder, Forlan czy Schweinsteiger – by wymienić chociażby gwiazdy półfinalistów tegorocznych mistrzostw świata – ale największą gwiazdą polskiego futbolu jest Robert Lewandowski, który jest rezerwowym w przeciętnym klubie niemieckim, przeciętnym, bo Borussia Dortmund do Ligi Mistrzów nie awansowała. Z naszymi przepłacanymi i zblazowanymi futbolistami Europy nie podbijemy. Możemy co najwyżej przygotować zespół rzemieślników, których opiekun kadry będzie potrafił zmobilizować do wysiłku i dokładnie wskaże każdemu co ma robić na boisku.
Czytałem gdzieś wypowiedź jednego z kadrowiczów Smudy, że na treningach piłkarze nie słyszą żadnej sensownej rady natury technicznej czy taktycznej. Selekcjoner rzuca im piłki i każe wykonywać rutynowe ćwiczenia, które z powodzeniem mogliby wykonywać we własnym ogródku zamiast na zgrupowaniu. „Franz” najwyraźniej uważa, że poza selekcją nie musi nic robić, że jego reprezentacja po prostu kiedyś „zaskoczy”. Nie wierzę, że to się uda. Smuda i jego wybrańcy jak dotąd „zaskakują” nas w inny sposób – osiągnęli poziom, na jaki polski futbol dotąd jeszcze nie upadł.

poniedziałek, 6 września 2010

Nerwy

„No cóż, przyznaję, że puściły mi nerwy, bo nie reagowałeś na inne niż własne argumenty” – przyznał ktoś ostatnio kiedy wyliczyłem mu personalne uwagi na mój temat, jakie padły z jego strony podczas dyskusji. Takich osobników jak ów jegomość jest więcej. Denerwują się, że myślisz inaczej niż oni. Gdy na ich argumenty przedstawiasz im własne oni się wściekają, oskarżają cię o to, że jesteś ortodoksem, manipulatorem, wariatem, malkontentem, człowiekiem złośliwym i niespełnionym, że cechuje cię brak logiki i agresywna śmieszność.
„Nie reagujesz na inne niż własne argumenty” – ta sentencja zawiera nieuprawnione oczekiwanie, abyś odstąpił od swoich poglądów i zaakceptował opinie, które wygłaszają inni. A przecież immanentną cechą dyskusji jest różnica zdań, tak jak w polityce, która polega na wyborze różnych sposobów rozwiązywania problemów państwa i jego obywateli. W demokracji chodzi o to, aby nikogo nie wykluczać z dyskusji ani z polityki tylko dlatego, że myśli inaczej. Osobnicy, o których piszę nie chcą z tobą dyskutować gdy się z nimi nie zgadzasz, tylko przypinają ci etykietę świra albo agresora.
Jeden znajomy po wizycie na moim blogu kiedyś napisał: „Więcej już tu nie wchodzę, bo mój niesmak sięgnął zenitu. Nie dlatego, że mam inne poglądy, ale dlatego, że Ty swoje forsujesz, narzucasz, przemycasz”. Oskarżył mnie o to, że piszę co myślę! To tak jakby odwiedził mnie w moim domu, przejrzał książkę, którą odłożyłem na stół po jego przyjściu, albo obejrzał ze mną film, który właśnie oglądałem, a potem przy wyjściu zarzucił mi, że zmusiłem go do czytania lub oglądania czegoś co mu się nie podoba.
Myślę, że ludziom tym w obliczu poglądów innych niż ich własne puszczają nerwy jedynie dlatego, że brakuje im pewności co do własnych racji. Gdyby byli ich pewni nie mieliby powodu się denerwować i napadać na tych, którzy z nimi się nie zgadzają. Wolę myśleć o tym w ten sposób, niż że to efekt upadku obyczajów. Zwłaszcza, że ów upadek dotknąłby ludzi, którzy aspirują aby być „przewodnią siłą narodu”. Przywództwa ludzi źle wychowanych bym nie zniósł, zwłaszcza takich, którzy nie wiedzieć czemu sami siebie uważają za lepszych, mądrzejszych i piękniejszych od innych.

piątek, 27 sierpnia 2010

Kamienie

Słowa potrafią być ostre i twarde jak kamienie. W tym sensie wciąż kamieniuje się w Polsce ludzi, którzy myślą i działają inaczej niż mainstream. Niektórych osób to nie wzrusza. Pochylają się z bólem nad kamieniowanymi islamskimi kobietami, ale los polskiego prezydenta, w którego niemal każdego dnia ciskano słowa-kamienie ich nie obchodził, a po jego śmierci krzyczeli na Krakowskim Przedmieściu: "Spieprzaj dziadu".

Nowy Polak

Ma dyplom wyższej uczelni, co – według niego – uzasadnia jego aspiracje do bycia inteligentem. Przy śniadaniu albo w aucie w drodze do pracy słucha radia Tok FM, by się upewnić, czy rano wszystko jest tak jak było wczoraj, czy aby opozycja nie zrobiła zamachu stanu, albo czy grupa nietolerancyjnych staruszek w moherowych beretach nie pobiła na ulicy kogoś kto tylko oddał mocz pod krzyżem.
Czyta „Gazetę Wyborczą” i „Politykę”, najchętniej na oczach innych, by widzieli, że jest kimś lepszym, bo przecież bycie czytelnikiem tych tytułów należy do dobrego tonu, kwalifikuje do lepszego towarzystwa. Wieczorem dla relaksu ogląda w TVN „Szkło kontaktowe”, by się pośmiać z tych, którzy czytają, słuchają i oglądają co innego niż on, a w związku z tym inaczej od niego myślą.
Gdy go spytać, czy inni mają prawo myśleć inaczej niż on sam, potwierdza, bo jest przecież demokratą i liberałem. Ale gdy ktoś kpi lub obraża tych, którzy mają inne zdanie, reaguje rechotem, w najlepszym razie pobłażliwym, przyzwalającym uśmieszkiem. Jego tolerancja na poglądy innych gdzieś znika, a w jej miejsce pojawia się pogarda dla myślących inaczej.
Aby nie zostać wykluczonym z dobrego towarzystwa ucieszył się, że prezydent zginął w wypadku samolotowym i z rozbawieniem powtarzał dowcip o tym jakie piwo jest ostatnio najpopularniejsze. Ucieszył się nawet, że rząd postanowił podnieść podatki, bo to przecież jego rząd je podniósł, sam go wybrał, więc nie wypada teraz narzekać. Przecież jest odpowiedzialny i wyrozumiały, więc to nic, że będzie drożej. Lepsze to niż gdyby władzę mieli przejąć myślący inaczej.
Ma być tak jak jest teraz. Jest spoko gościem i żaden nie dorastający mu do pięt, nie czytający „Gazety Wyborczej” i „Polityki”, nie słuchający Tok FM i nie oglądający TVN 24 nie będzie mu mówił co ma myśleć. On przeczytał, wysłuchał, obejrzał co trzeba i wie jak jest. Jest cool! On ma ekstra rząd i superprezydenta, „więc o co, więc o co, więc o co wam chodzi?”...

środa, 25 sierpnia 2010

Spór o pamięć

Wreszcie rozsądny głos w sprawie konfliktu pod Pałacem Prezydenckim. "To nie jest konflikt o krzyż. Jest to konflikt o styl, sposób upamiętnienia wydarzeń smoleńskich i pewnych momentów historycznego życia z ostatnich dziesięcioleci Polski" - powiedział przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik i zaapelował, żeby „znaleźli się ludzie dobrej woli nawet na szczytach naszego życia publicznego, społecznego, politycznego, elit intelektualnych, żeby problem upamiętnienia właściwego ofiar smoleńskich znalazł miejsce”.
To co powiedział abp Michalik nie spodobało się władzy. Rzecznik rządu Paweł Graś tak skomentował jego słowa: „To była ostatnia szansa, aby Kościół zajął odpowiedzialną postawę w tej sprawie. Nie doczekaliśmy się tego”. Ciekawe czego rządzący się spodziewali? Moim zdaniem wmawiają oni wszystkim, że to spór o krzyż, a tak naprawdę próbowali rękami Kościoła pozbyć się sprzed Pałacu tych, którzy szanowali i cenili tragicznie zmarłego prezydenta. Nie po to przy pomocy mainstreamowych mediów przez cztery lata dokopywali Lechowi Kaczyńskiemu, by teraz oglądać w centrum stolicy ludzi oddających mu hołd.
Ciekawe co jeszcze wymyślą skoro sprawy nie załatwili ani rękami pożytecznych idiotów zwołanych 4 sierpnia przed Pałac, ani rękami biskupów podczas spotkania w Częstochowie? Ciekawe czyich rąk spróbują jeszcze użyć, aby pozbyć się pamięci o Lechu Kaczyńskim? Bo o jej usunięcie z publicznej przestrzeni, a nie o usunięcie z niej krzyża chodzi. Powiedział to właśnie głośno abp Michalik. Dlatego obecna władza ustami Grasia dała wyraz swojemu niezadowoleniu ze stanowiska Episkopatu.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Pomyłka

Od kilku dni głośno w mediach o politologu Marku Migalskim, który został europosłem, ale ostatnio pomylił obie role i w liście otwartym skomentował to, co dzieje się w PiS, dzięki któremu dostał się do Parlamentu Europejskiego. Migalski po prostu publicznie zdjął portki i wypróżnił się na politycznych przyjaciół. Jak sam twierdzi, zrobił to z troski o nich. Rzeczywiście, każdy musi przyznać, że teraz z tą kupą na głowie wyglądają i pachną lepiej.
Nie tak się pomaga przyjaciołom. Jak się chce komuś naprawdę pomóc, to się do niego idzie, albo dzwoni, ewentualnie pisze list prywatny i jeśli ten ktoś zechce naszą pomoc przyjąć, wtedy mu pomagamy. Migalski, zamiast pomóc, wyrządził swoim dotychczasowym przyjaciołom niedźwiedzią przysługę. Nie podoba mi się sposób w jaki komunikuje się z nimi, choć z niektórymi jego opiniami się zgadzam.
Migalski może być kolejną – po Januszu Kaczmarku – personalną pomyłką liderów PiS. Może się okazać następną osobą, której zbyt pochopnie zaufali. Mam nadzieję, że jedynie pobłądził, choć mała to pociecha. To tylko trochę mniejsze zło, bo to co zrobił dyskwalifikuje go jako polityka. Migalski po prostu wykazał elementarny brak parlamentarnych kwalifikacji i najlepiej byłoby, gdyby z mandatu europosła zrezygnował.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Mission impossible

Seks i sen... Gdy kończy się pierwsze, zaczyna się drugie - tak myśli mężczyzna. Najchętniej pocałowałby wtedy czule swoją kobietę, pogłaskał, odwrócił się w drugą stronę i zasnął. Zrobiłby tak nie dlatego, że nagle przestał ją kochać, ale po to, by będąc zmęczonym wreszcie zasnąć.
Ale tak się nie da. Dla kobiety nic się nie kończy. Ona nawet we śnie musi czuć twoją bliskość, obejmować cię rękoma albo nogami, dotykać, ocierać się o ciebie. Jak tu spać, kiedy ona nie śpi, czuwa, sprawdza czy wciąż jesteś przy niej? Mission prawie impossible.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Uśmiech losu

Dziś Lech Poznań wygrał ważny mecz strzelając wreszcie gola w europejskich pucharach. Moim zdaniem są dwa powody tego sukcesu. Pierwszy to powrót do drużyny Tomasza Bandrowskiego, który „trzymał grę” Lecha w środku pola. To piłkarz, który wspólnie z Rafałem Murawskim powinien „trzymać grę” reprezentacji Polski i jeśli selekcjoner Smuda nie powoła go wkrótce do narodowej drużyny, kolejny raz udowodni, że jest Dyzmą polskiego futbolu.
Powód drugi dzisiejszego sukcesu Lecha to brak w drużynie będących bez formy Peszki, Wojtkowiaka i Garncarczyka. Sądzę, że ich brak nie osłabił mistrzów Polski, a wręcz przeciwnie, pozwolił innym zawodnikom - Kiełbowi, Kikutowi czy Henriquezowi - pokazać, że w tej chwili są lepsi od tych, których zastąpili.
Szkoda tylko, że to nie trener sam dojrzał do decyzji o zastąpieniu słabiej dysponowanych kadrowiczów innymi graczami, tylko został do takiego kroku zmuszony przez wykluczenia i kontuzje. To nie najlepiej świadczy o Jacku Zielińskim. Ja na jego miejscu już dawno posadziłbym Peszkę na ławce. Nie czekałbym też aż kontuzję odniesie Wichniarek, bo Tshibamba nie był dziś od niego gorszy – tak samo nie umiał przytrzymać piłki ani strzelić na bramkę rywali, za to więcej od Wichniarka biegał, co bez wątpienia pomogło dziś Lechowi odnieść sukces.
Jeśli w trzech kolejnych meczach pucharowych zespół gra słabo i nie zdobywa goli, to samemu szuka się radykalnych rozwiązań. Trener Lecha tego nie zrobił. Okazał się jednak być szczęściarzem, bo zrobił to za niego los. Jeśli uśmiechnie się do niego także za tydzień, Lech awansuje do fazy grupowej Ligi Europy, a jesienią - już ze zdrowymi i będącymi w formie Peszko, Wojtkowiakiem, Grancarczykiem i Wichniarkiem, a także z dorównującymi im Kiełbem, Kikutem, Henriquezem i Tshibambą – będzie wygrywał mecz za meczem i podbije serca nas wszystkich.

czwartek, 12 sierpnia 2010

Tablica

- Mam nadzieję, że wmurowanie na Pałacu Prezydenckim tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy smoleńskiej zostanie odebrane jako znak dobrej woli - skomentował Donald Tusk odsłonięcie pamiątkowej płyty. To nadzieja niczym nieuzasadniona, bo to co przymocowano do ściany i okoliczności w jakich to zrobiono trudno nazwać upamiętnieniem czyjejkolwiek śmierci.
Wystarczy przeczytać co napisano na tablicy, by nie mieć wątpliwości, że nie upamiętnia ona tragicznie zmarłych, ale informuje jedynie, że po katastrofie smoleńskiej przed pałacem „gromadzili się licznie Polacy zjednoczeni bólem i troską o losy Państwa”. Wystarczy przyjrzeć się kto i w jaki sposób dokonał odsłonięcia tablicy – zrobili to nagle i w pośpiechu wiceprezydent Warszawy oraz szef Kancelarii Prezydenta – by mieć pewność, że jeśli zgodnie z tym co mówi premier miała to być tablica upamiętniająca ofiary katastrofy, to nie tak ta uroczystość powinna wyglądać, zwłaszcza gdy się czci pamięć dwóch prezydentów państwa polskiego i wielu jego czołowych przedstawicieli, wśród nich także politycznych przyjaciół Tuska.
To co dziś z inicjatywy polityków PO zrobiono na Krakowskim Przedmieściu dobitnie pokazuje jak mało mają klasy i jaki jest ich stosunek do ofiar katastrofy. W pośpiechu wmurowali tablicę, która niczyjej śmierci nie upamiętnia, a ma jedynie dać alibi, aby krzyż i modlących się przy nim ludzi sprzed pałacu wreszcie usunąć. Oni nie chcą oglądać modlących się za tragicznie zmarłych pod Smoleńskiem tylko dlatego, że wśród ofiar tragedii był znienawidzony przez nich człowiek. Boją się pamięci o nim.

środa, 11 sierpnia 2010

Tysiąc nocy i dni

Czytam co mówił dziś rzecznik Paweł Graś podsumowując tysiąc dni działalności rządu Donalda Tuska. Oto, jego zdaniem, największe sukcesy ekipy PO:
Udało się przeprowadzić kraj przez kryzys – powiedział, ale nie wyjaśnił co konkretnie rząd zrobił. O podwyżce podatku VAT nie wspomniał, ani o wzroście bezrobocia.
Wprowadziliśmy Polskę do wyższej ligi krajów, gdzie decyduje się o przyszłości Europy i świata – dodał, ale nie wiadomo co miał konkretnie na myśli: Ligę Europy, czy Ligę Mistrzów?
Wyprowadziliśmy nasze wojska z Iraku – zauważył, ale zapomniał dodać, że zrobiono to, gdyż za sprawą rosnącej dziury budżetowej brakowało pieniędzy na pokrycie kosztów irackiej misji.
Wydajemy i gospodarujemy środkami europejskimi lepiej niż Niemcy i Hiszpania – pochwalił się, ale nie podał kto i gdzie opublikował ten ranking, aby go uwiarygodnić.
Odblokowano bariery biurokratyczne związane z budową autostrad – podkreślił, ale nie poinformował ile kilometrów autostrad dzięki temu w ostatnich trzech latach zbudowano.
Najbardziej obiektywna ocena naszych działań to sondaże, które nadal są dla nas korzystne – podsumował, mówiąc w końcu wprost i szczerze co dla PO i rządu Donalda Tuska jest najważniejsze. Ważniejsze nawet od reformy finansów państwa, które są w coraz bardziej katastrofalnym stanie.

P.S. http://podatki.onet.pl/rybinski-podwyzka-vat-do-23-proc-jak-pyralgina-dla,19923,3416738,1,prasa-detal

czwartek, 29 lipca 2010

Chudy czwartek

Trzy mecze na swoich boiskach w eliminacjach Ligi Europejskiej i trzy porażki. Ruch Chorzów przegrał 1:3 z Austrią Wiedeń, Wisła Kraków 0:1 z Karabachem Agdam, a Jagiellonia Białystok 1:2 z Arisem Saloniki.
Przegrać nie jest wstyd, ale jedynie wtedy gdy się przegra po twardej walce. Tylko kibice z Białegostoku nie muszą się wstydzić za swoich piłkarzy. Debiutująca w europejskich rozgrywkach Jagiellonia, mimo fatalnego początku, przez resztę meczu z wielką determinacją próbowała odrobić straty. Ruch grał bez wiary w powodzenie, a Wisła po prostu się skompromitowała.
To był chudy czwartek polskiego futbolu. Właściwie cały tydzień był chudy, bo dwa dni wcześniej Lech Poznań przegrał ze Spartą Praga 0:1. Szczerze mówiąc chude dni dla polskiej piłki trwają od zakończonych katastrofą eliminacji do mundialu. Wpisała się w nie także porażka reprezentacji 0:6 z Hiszpanami.
Czy w tej sytuacji można powiedzieć coś ciepłego o naszym futbolu? Niech ktoś spróbuje, bo ja nie mam siły. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to że polscy kibice nie zasługują na to, by przeżywać takie upokorzenia jak dziś w Krakowie i w Chorzowie, czy dwa miesiące temu w Murcji.
Polacy nie zasługują na wiele innych przykrości, które ich spotykają. Rzecz w tym, że nie tylko w futbolu Polska przypomina cukierniczą wystawę z tacą pełną polanych lukrem pączków. Pokazują je nam, zachwalają, a na końcu pączki zjadają inni, nie my. I tak do następnej wystawy.

wtorek, 27 lipca 2010

Trauma

Jarosław Kaczyński nie potrafi uporać się z emocjonalnymi problemami związanymi ze śmiercią brata Lecha. Tylko tym mogę wytłumaczyć jego słowa, że jeśli ktoś zamierza usunąć sprzed Pałacu Prezydenckiego krzyż bez postawienia w jego miejsce pomnika ofiar lotniczej katastrofy pod Smoleńskiem, to popełni „ciężkie moralne nadużycie”. Jedynie w taki sposób da się uzasadnić przyzwolenie, aby poselskiemu zespołowi badającemu przyczyny katastrofy przewodniczył poseł, który na wstępie swojej pracy wygłasza tezę o zamachu. Owszem, zamach to jedna z czterech prawdopodobnych ewentualności dopuszczanych przez badającą wypadek prokuraturę wojskową. Ale to tylko jedna z hipotez, więc jeśli zespół powołany przez opozycję ma mieć znamiona powagi, powinien mu przewodniczyć ktoś mniej kontrowersyjny, za to bardziej ważący słowa.
Trauma byłego premiera jest zrozumiała, ale w polityce zgubna, gdyż prowadzi do zachowań szkodliwych dla opozycji, a w konsekwencji dla względnej równowagi na scenie politycznej. Tymczasem silna opozycja potrzebna jest dziś w Polsce jak nigdy dotąd dla kontrolowania poczynań a raczej WSKAZYWANIA BEZCZYNNOŚCI coraz bardziej rozszerzającej swoje wpływy partii rządzącej. Trudno będzie PiS tę rolę pełnić w atmosferze histerycznych zachowań wokół krzyża a także kontrowersji wokół poselskiego zespołu. Kaczyński musi jak najszybciej poradzić sobie ze smoleńską traumą, aby po przegranych wyborach prezydenckich, ale przywracających mu status silnego i poważnego lidera opozycji, kontynuować rozszerzanie centro-prawicowego elektoratu.
Ostatnie wybory do władz PiS wskazują, że partia ta zamiast otwierać się na coraz nowe konserwatywno-liberalne nurty wróciła do starych twarzy i starych okopów. To sygnał, że szanse na prowadzenie przez tę formację rzeczowego a nie emocjonalnego dyskursu politycznego z rządem i nowym prezydentem są coraz mniejsze. Dobrze wiem, że poważny dyskurs o sprawach Polski od dawna torpeduje grupa trzymająca władzę, zastępując go politycznym marketingiem, ale jedynym sposobem, aby ów dyskurs na niej wymóc jest zadawanie władzy trudnych pytań o obietnice złożone trzy lata temu i podczas ostatnich wyborów prezydenckich, a nie kłótnie o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Polska to coś więcej niż kawałek ziemi, na której krzyż stoi. A skoro Polska jest najważniejsza...

Prosta gra

Największym problemem Lecha Poznań jest brak skuteczności. W czterech ostatnich meczach (dwóch z Interem Baku, sparingu z Górnikiem Zabrze i dzisiejszym ze Spartą Praga) mistrzowie Polski zdobyli jednego gola. Jeden skuteczny strzał w ciągu 390 minut!
Z taką indolencją strzelecką nie ma co marzyć o awansie do fazy grupowej europejskich rozgrywek. Gdyby piłkarze Lecha potrafili wykorzystać choć kilka spośród sytuacji podbramkowych jakie stworzyli, to w rewanżu z Azerami nie byłoby horroru tylko 3:0 po kwadransie gry, a dziś nie przegraliby ze słabo dysponowanym mistrzem Czech.
Futbol polega na strzelaniu goli. Wygrywa ten, kto strzeli ich więcej. To proste. A kiedy goli jest dużo, jest jeszcze widowisko, które chcą oglądać ludzie gotowi zapłacić za to wcale niemałe pieniądze. Na tym polega futbolowy biznes.
Oczekuję, że za tydzień Lech da świadectwo tym prostym prawdom i pewnie wygra z przeciętną Spartą co najmniej 2:0. Jeśli nie będzie umiał tego zrobić, nie będę żałował, że nie awansował dalej. Drużyna, która nie potrafi strzelać goli nie zasługuje, by reprezentować Polskę w Europie.

piątek, 25 czerwca 2010

Zmiana

Z trzynastu europejskich drużyn, które zdobyły prawo w gry afrykańskim mundialu, po fazie grupowej w turnieju zostało sześć, a więc mniej niż połowa. By nie mieć wątpliwości, że to fatalny wynik wystarczy zauważyć, że z ośmiu zespołów amerykańskich do 1/8 finału awansowało aż siedem – odpadł tylko Honduras. Gorzej od Europejczyków zaprezentowali się jedynie Afrykanie, bo z sześciu ekip do fazy pucharowej awansowała tylko Ghana, a Nigeria, Algieria i Kamerun zajęły ostatnie miejsca w swoich grupach, nie potrafiąc odnieść choćby jednego zwycięstwa.
Powyższa statystyka mogłaby skłaniać do wniosku, że te mistrzostwa wygra Argentyna albo Brazylia. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że pozostałe w turnieju zespoły z Europy wykrwawią się same już w 1/8 finału, gdyż Anglia gra z Niemcami, Hiszpania z Portugalią, a Holandia ze Słowacją. Inna statystyka wskazuje, że żadna europejska drużyna nie wygrała mistrzostw świata rozgrywanych poza Europą. Tym razem też może tak być, ale od finału Brazylia – Argentyna wolałbym w ostatnim meczu mistrzostw obejrzeć USA i Japonię. Te dwa zespoły w fazie grupowej zaimponowały mi najbardziej.
Gdyby rzeczywiście do takiego finału doszło, mistrzostwa w RPA byłyby wyjątkowe nie tylko dlatego, że po raz pierwszy odbyły się w Afryce. Przede wszystkim wygrałby je wreszcie zespół spoza Europy i Ameryki Południowej. Zmiana jest wartością, zwłaszcza taka, dzięki której Brazylia nie zostanie mistrzem świata po raz szósty, Niemcy po raz czwarty albo Argentyńczycy po raz trzeci. Niech wygra ktoś inny. Jeśli nie USA lub Japonia, to niech to chociaż będzie Holandia albo Hiszpania.

środa, 16 czerwca 2010

Czekając na katastrofę

Dziś Szwajcarzy, grający w biało-czerwonych strojach, wygrali 1:0 z mistrzami Europy Hiszpanami, sprawiając największą – jak dotąd – sensację mundialu. Tydzień temu Polacy, grający w takich samych strojach jak Helwetowie, polegli w towarzyskim meczu z tymi samymi Hiszpanami 0:6.
Szwajcarzy nie mają piłkarzy lepszych niż my. Hiszpanie nie grali przeciwko nam lepiej niż dziś z Helwetami. Dlaczego więc obie drużyny w biało-czerwonych strojach w meczach z mistrzami Europy osiągnęły tak radykalnie różniące się rezultaty? Po prostu dlatego, że mają różnych trenerów.
Po sensacyjnym zwycięstwie nad Hiszpanią selekcjoner szwajcarskiej reprezentacji Ottmar Hitzfeld powiedział: „Przyjęliśmy chyba jedyną rozsądną taktykę, czyli graliśmy defensywnie i szukaliśmy okazji do zdobycia bramek w kontratakach. Z Hiszpanami nie można grać ofensywnie, bo może się to skończyć wysoką porażką”.
Wie to trener Szwajcarów, wie to właściwie każdy szkoleniowiec – poza selekcjonerem reprezentacji Polski. Jeśli Franciszek Smuda nie pozna podobnych prawd i nie weźmie ich sobie do serca w ciągu najbliższych dwóch lat, to przewiduję, że nasz udział w mistrzostwach Europy w 2012 roku zakończy się katastrofą. Tym bardziej przykrą, że turniej odbędzie się w Polsce.

środa, 9 czerwca 2010

Dyzma

Ktoś kiedyś powiedział o Franciszku Smudzie, że to Nikodem Dyzma polskiego futbolu. Obserwując od dawna szkoleniową działalność „Franza” podejrzewałem, że to może być prawda. Po wczorajszej porażce polskiej reprezentacji 0:6 z Hiszpanią nie mam co do tego wątpliwości.
Smuda tłumaczy klęskę tym, że „my byliśmy już po sezonie, na wakacjach, a Hiszpanie przygotowują się do mistrzostw świata i tam będą walczyć o złoty medal”, ale to tylko część prawdy o tym meczu. Nie musieliśmy przegrać tak wysoko i w tak fatalnym stylu gdyby „Franz”, zamiast pozwolić swojej odmładzanej drużynie grać radosny futbol, zalecił jej jakąkolwiek dyscyplinę taktyczną.
Kiedy się staje do walki z mistrzami Europy, najpoważniejszymi kandydatami do mistrzostwa świata, z drużyną w której gra najzdolniejsza generacja piłkarska w historii hiszpańskiego futbolu, to wystarczy mieć choć trochę wyobraźni, by wiedzieć, że otwarta konfrontacja z takim rywalem musi się skończyć katastrofą. Próbując prowadzić własną grę Polacy powinni jednocześnie bardziej zadbać o asekurację własnych tyłów, bo wiadomo co potrafią tacy piłkarze jak Iniesta, Xavi, Villa czy Torres.
Smuda myślał, że jakoś to będzie, że jego chłopcy będą grać swoje i w ten sposób dotrwają jakoś do końca meczu bez większych strat. Już po kwadransie okazało się, że Hiszpanie nie pozwolą naszej drużynie grać tak jak chciał „Franz”. Mimo to nasz selekcjoner nie skorygował planu taktycznego, poprowadził naszą reprezentację do klęski, jakiej dawno nie poniosła – ostatni raz ulegliśmy równie wysoko, bo 1:7 Związkowi Radzieckiemu w 1960 roku.
Wiem, że dla obu drużyn był to tylko mecz kontrolny, że Smuda buduje nową reprezentację i eksperymentuje. Jednak rywalizacja z tak wymagającym rywalem jak Hiszpania – nawet towarzyska – to jednak okoliczność specjalna, która nakazywała takie ustawienie zespołu, żeby nie doszło do kompromitacji. „Franz” nie zdołał jej uniknąć i przejdzie do historii polskiego futbolu jako odpowiedzialny za jedną z najbardziej przykrych porażek drużyny narodowej.

niedziela, 30 maja 2010

Islandia

Najlepsza Partia, żartobliwe ugrupowanie założone po kryzysie finansowym w Islandii przez telewizyjnego komika Jona Gnarra, wygrała weekendowe wybory komunalne w Reykjaviku – czytam w Interii. Żartownisie obiecywali bezpłatne ręczniki dla każdego przy każdym gejzerze oraz sprowadzenie misia polarnego do stołecznego ZOO. Gnarr przyznawał w kampanii wyborczej, że jego Najlepsza Partia może obiecywać więcej niż ktokolwiek inny, ponieważ w żadnym razie nie zamierza dotrzymywać obietnic. Najwyraźniej trafiło to do przekonania wyborcom.
U nas też to działa. W III RP wygrywają zazwyczaj ci, którzy najwięcej obiecują, a potem nic nie robią.

środa, 26 maja 2010

Nowy Świat

Nowa Zelandia to ciekawe miejsce z ciekawymi ludźmi. Skłania mnie do tej refleksji chociażby to, że właśnie tam otworzono pierwszy sklep spożywczy, w którym nie płaci się za pieczywo, wyroby mięsne, rybne, cukiernicze, warzywa, owoce, gdyż jest to towar, którego supermarkety nie zdążyły sprzedać przed wygaśnięciem daty ważności.
Myślę o Nowej Zelandii ciepło gdyż właśnie w tym kraju w marcu tego roku zorganizowano aukcję internetową, podczas której sprzedano dwie butelki z "duszami" starszego mężczyzny i małej dziewczynki.
Dwa skrajne aspekty życia - praktyczny i metafizyczny - a jak wiele je łączy. Głównie to, że przeterminowana żywność i przeterminowany człowiek to wartości, które powinno się cenić, zamiast myśleć o nich jak o nikomu niepotrzebnych śmieciach.

wtorek, 25 maja 2010

Grunt to zdrowie


Na wycieczce rowerowej w poszukiwaniu zdrowia i słońca. W tle wiejski dom, prawdopodobnie jeszcze z XIX wieku. Pozdrowienia dla Mirelli :)

czwartek, 20 maja 2010

Dowcip

W wileńskiej galerii sztuki przewodnik pokazuje zwiedzającym cykl obrazów „Okropności wojny”. Mówi tak: „Na pjerszym obrazje matka rodzjiny – zaszeczolona w progu wlasnego domostwa... krew... w dalji zachód slońca... Proszę dali!... Teraz widźimy najstarszego syna rodziny – skluty bagnetami... krew... w dalji zachód slońca... A otóż starsza córka rodziny – zgwalcona, brzucho rozprute... krew... dalji zachód slońca... To znowu najmłodsze dzjecji rodziny, przybite do drzwi rodźinnego domu... krew... w dalji... Nareszcie sam ojciec rodziny – siedzi na przyzbie i... czemuś placze... (cytat z bloga kolegi Dixi).

To dowcip dedykowany tym, którzy się dziwią, że jeden z kandydatów na prezydenta, który miesiąc temu stracił w lotniczej katastrofie najbliższą rodzinę i bliskich przyjaciół, nie opowiada rubasznych kawałów o konkurentach, nie nosi kolorowej marynarki i zamiast pokazywać się w telewizji woli przeżywać swój ból w ciszy i spokoju.

środa, 19 maja 2010

Warto myśleć

"Walka z kaczyzmem ważniejsza od rozsądku" – felieton pod tym tytułem ukazał się w Wirtualnej Polsce. Autor pisze: „Wredny Jarosław Kaczyński – jakby na złość – wciąż nie daje się sprowokować. Niegdyś dobry jedynie dla kotów, dziś promieniuje spokojem i życzliwością dla świata. Na szczęście sztab gajowego-sarmaty nie ustaje w wysiłkach i od kilku dni pracowicie dostarcza nam rozrywki, a swemu wrogowi – kolejnych procentów w sondażach. Kandydat PiS nie musi robić nic, skoro Autorytety wygrają kampanię za niego”.
Dalej autor zauważa: „Inaugurację Komitetu Honorowego kandydata PO można by od biedy uznać za wynik zbiorowej, acz niewyjaśnionej „pomroczności jasnej”. Ludziom inteligentnym, ba, nawet Autorytetom zdarza się mówić od rzeczy, nieraz samotnie, czasem w grupie. Atmosfera napięcia temu sprzyja – jak ktoś w twierdzy oblężony, to mu się wymsknie: że przeciwnik to psychopata, posiadanie kota dyskwalifikuje do rządzenia państwem, a tak w ogóle to mamy wojnę”.
Najciekawsza jest następująca konstatacja autora: „Polscy inteligenci wrócili do okopów – tych z roku 2007. Faszyzm u bram i front ludowy walczący o lepszą Polskę (jagiellońską, otwartą, tę, co „świat cały bierze w ramiona krzyża”), przeciw Polsce ONR-u, morderców Narutowicza i wojny o krzesła. Nic innego się nie liczy: likwidacja kolei, kryzys w Grecji, kryzys euro, regulacje funduszy hedgingowych przez Unię, powódź... Nie ma znaczenia, że minister finansów rządu Platformy (tej od „normalności”) najchętniej ściąłby publiczne wydatki na kulturę do zera, a wybór Komorowskiego na prezydenta wydatnie mu to ułatwi. Kaczyński łomoczący kolbą do drzwi unieważnia wszystko. Bo przecie nie czas żałować róż, gdy płoną lasy...”
Jak myślicie, czyj to felieton? Jakiegoś PiS-iora? Mohera? Ksenofoba? Antysemity? Nie kochani. Ten tekst napisał Michał Sutowski - redaktor serii "Pism politycznych Jacka Kuronia", sekretarz redakcji "Krytyki Politycznej", komentator Radia TOK FM.
To młody lewak, któremu trudno zarzucić sympatię dla Kaczyńskich. Ale MYŚLI!!! Może inni też zaczną myśleć, zamiast rechotać z żenujących tyrad sztabu wyborczego Komorowskiego.

czwartek, 6 maja 2010

Pytania

Polscy harcerze, którzy na początku maja odwiedzili Katyń a także miejsce, w którym zginęło pod Smoleńskiem 96 przedstawicieli polskiego państwa oraz organizacji społecznych, odnaleźli w błocie szczątki ofiar lotniczej katastrofy a także ich rzeczy osobiste.
Jak to możliwe, że polskie władze nie dopilnowały, by miejsce tragedii zostało dokładnie przeszukane przez polskich śledczych i odpowiednie służby, pozostawiając te czynności rosyjskim funkcjonariuszom, którzy – jak widać – nie wywiązali się w nich w sposób należyty?
Dlaczego w obliczu ewidentnych zaniedbań ze strony rosyjskiej ekipa Tuska nie chce przejąć śledztwa, skoro pozwalają na to przepisy Konwencji o Międzynarodowym Lotnictwie Cywilnym z 7 grudnia 1944 roku, w oparciu o które rządy Polski i Federacji Rosyjskiej postanowiły po smoleńskiej katastrofie prowadzić postępowanie w tej sprawie?
Czy z powodu poprawności politycznej, która każe bardziej troszczyć się o samopoczucie premiera Rosji niż o uczucia rodzin, którym harcerze przywożą ze Smoleńska pamiątki po ich tragicznie zmarłych bliskich?

czwartek, 29 kwietnia 2010

Lanie wody

Do ostatniej środy uważałem Barcelonę za wielki klub. Nie tylko z uwagi na piłkarski kunszt prezentowany na boisku, ale również wspaniałych kibiców, a także za to, że w tak bardzo skomercjalizowanym świecie stać ich na reklamowanie UNICEF a nie np. UNILEVER. To co się działo przed konfrontacją z Interem i po niej każe mi zweryfikować swoją opinię.
Najpierw - było to dzień przed meczem - sympatycy Barcelony zaatakowali samochód, którym Jose Mourinho, trener mistrzów Włoch, jechał na konferencję. Tego samego dnia w hotelu zjawiła się policja i zabrała na przesłuchanie czołowego piłkarza gości Samuela Eto'o bo rzekomo nie płacił podatków. Potem w noc poprzedzającą spotkanie grupa kibiców Barcy przez pół nocy hałasowała pod oknami hotelu, w którym zatrzymali się piłkarze z Mediolanu. Policja wezwana o 23.00 zjawiła się i uciszyła krzykaczy dopiero o 3.30 rano.
Jakby tego było mało, po przegranej walce o finał Ligi Mistrzów działacze Barcelony włączyli na boisku zraszacze jedynie po to, aby przerwać radość piłkarzy Interu, a bramkarz Victor Valdes zaatakował Jose Mourinho tylko dlatego, że ten cieszył się z awansu swojej drużyny. To wszystko co tu opisuję świadczy o tym, że działaczom, kibicom i niektórym piłkarzom Barcelony po prostu zabrakło klasy. To żenujące, to dowód arogancji i braku szacunku dla konkurentów.
Takie prysznice, jak ten uruchomiony po meczu z Interem na Camp Nou, włączane są na złość innym nie tylko na piłkarskich boiskach i nie tylko w Hiszpanii. Mam wrażenie, że w Polsce taki zraszacz działa od jesieni 2005 roku. W Barcelonie wydarzyło się coś podobnego, bo triumfowali "nie ci co trzeba".
Tak naprawdę zabawne jest to, iż ludzie rechoczą na widok tych pryszniców, nie zauważając, że to zwykłe "lanie wody".

środa, 21 kwietnia 2010

Futbol

Barcelona jeszcze nie przegrała walki o finał Ligi Mistrzów, choć uległa wczoraj Interowi w Mediolanie 1:3. Może jeszcze ją wygrać - wystarczy, że zwycięży u siebie 2:0, a tego przecież wykluczyć nie można. Jej sytuacja byłaby jednak o wiele lepsza gdyby arbiter nie uznał trzeciego gola dla Interu zdobytego ze spalonego.
Sędziowie mają wciąż zbyt duży wpływ na rywalizację piłkarskich zespołów, zwłaszcza tych grających na bardzo wysokim, zbliżonym poziomie, gdzie o sukcesie decyduje cżęsto jedna udana akcja bądź jeden błąd rywala. Pomyłki arbitrów w takich meczach są zbyt brzemienne w skutki i wypaczają sens sportowego wysiłku.
To dlatego zawsze wolałem oglądać zawody lekkoatletyczne, narciarskie, tenisowe czy pływackie, zwłaszcza te najwyższej rangi. W tych sportach rola sędziów ograniczona jest do minimum. Ktoś po prostu szybciej biega lub dalej rzuca od innych, szybciej szusuje lub skacze na nartach, szybciej i precyzyjniej uderza rakietą piłkę, szybciej pływa...
Futbol ma wiele ciemnych stron, które mnie od niego czasami odpychają. Ale miewa też urok i magię. Jeśli w rewanżu Barcelona wygra z Interem wystarczająco wysoko, by awansować do finału Ligi Mistrzów, i na dodatek zrobi to bez pomocy arbitra, będzie to przykład takiej właśnie futbolowej magii. Dlatego za tydzień wieczorem siądę przed telewizorem z cygarem i nadzieją, że Leo Messi i Xavi znów będą czarować. Niech wygrają i awansują lepsi, ale pod warunkiem, że będzie to Barcelona ;)

środa, 14 kwietnia 2010

Wawel

Reżyser Andrzej Wajda i jego żona Krystyna Zachwatowicz-Wajda napisali specjalny list, w którym wzywają władze Kościoła do wycofania się z decyzji o pochowaniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego z małżonką na Wawelu. W liście przekonują, że Lech Kaczyński „był dobrym, skromnym człowiekiem”, ale „nie ma żadnych przyczyn, dla jakich miałby spocząć na Wawelu wśród Królów Polski - obok Marszałka Józefa Piłsudskiego”.
Też sądzę, iż propozycja kardynała Stanisława Dziwisza, aby prezydencka para spoczęła na Wawelu, przyjęta przez rodzinę zmarłych, była zbyt pochopna. Nie tylko dlatego, że Lech i Maria Kaczyńscy byli skromnymi ludźmi i zapewne im samym nie przyszłoby do głowy, aby właśnie tam mogli być pochowani. Mimo to uważam, że swojego listu państwo Wajdowie publikować nie powinni. Decyzja zapadła, wie już o niej cały świat, więc wycofywanie się z niej byłoby aktem niepoważnym, zwłaszcza w tak smutnych okolicznościach.
Apel Wajdów nic nie zmieni i oboje powinni zdawać sobie z tego sprawę. Skoro jednak postanowili z nim publicznie wystąpić, to może to być dowód megalomanii, o którą wcześniej reżysera i jego żonę bym nie podejrzewał. Obawiam się natomiast, że ich list ośmielić może do kontynuowania żenujących protestów tych, którzy nie umieją uszanować powagi chwili.
Zasadniczym powodem mojej obiekcji co do tego gdzie powinna spocząć prezydencka para jest obawa, że w przyszłości mogą znaleźć się ludzie, którzy będą chcieli wykorzystać obecny precedens. Zaczną domagać się pochówku na Wawelu osobników, którzy - moim zdaniem - nie udźwignęli majestatu prezydenckiego urzędu i na spoczywanie razem z królami i Józefem Piłsudskim nie zasłużyli. Lech Kaczyński też nie musiał tam spocząć, choć do prezentowanego przez marszałka etosu patrioty i państwowca było mu bliżej niż innym.

sobota, 10 kwietnia 2010

Smoleńsk

Może to zbieg okoliczności, że właśnie w Smoleńsku rozbił się samolot prezydenta. Może to przypadek, że w miejscu gdzie sowieci 70 lat temu wymordowali elitę narodu polskiego znów zginęli czołowi przedstawiciele naszego kraju - politycy, wojskowi, duszpasterze, społecznicy. Ponieważ śledztwo prowadzić będą Rosjanie możemy nie poznać całej prawdy o przyczynach katastrofy. Powołana przez nich komisja może powiedzieć światu tyle ile będzie chciała.
Moja znajoma napisała: "Dziś jestem przekonana, że był to wypadek. I tylko tak sobie myślę, że ten wypadek symbolizuje słabości polskiego państwa, słabości, które, jeśli ich nie naprawimy, zniszczą nas wszystkich - od lewa do prawa. Wszyscy jesteśmy na pokładzie tego samolotu. Lecimy antyczną maszyną, a nasze lądowanie w ogromnym stopniu zależy od innych".
To co się dziś stało pod Katyniem niech będzie przestrogą dla nas wszystkich. Zacznijmy razem budować silne, nowoczesne państwo, a nie jego atrapę, sztuczną fasadę, którą jednym kopnięciem rozwali jakiś spekulant z Goldman Sachs albo były kagiebowiec z Gazpromu.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Pytanie

Czy w futbolu jest miejsce dla kogoś, kto nie lubi gejów? To pytanie o Arkadiusza Onyszkę, który został zwolniony z duńskiego klubu FC Midtjylland po tym jak opublikowano napisaną przez polskiego bramkarza książkę „Fucking Polak”, w której wyznał iż nienawidzi homoseksualistów. Problem w tym, że przedstawicielom polskich organizacji gejowskich nie podoba się, że Onyszko został zatrudniony w klubie Odra Wodzisław. Domagają się – na razie bezskutecznie - zwolnienia bramkarza, zapowiadają, że w tej sprawie zwrócą się także do europejskiej i światowej organizacji piłkarskiej.
Mam w związku z tym pytanie: czy to normalne, aby domagać się pozbawienia pracy kogoś z powodu jego poglądów? Czy jeśli jakaś lesbijka – dajmy na to pracownica Urzędu Dzielnicowego w Nowym Sączu - oznajmi publicznie, że nienawidzi mężczyzn za kult macho, patriarchalność i seksizm, to czy członkowie koła łowieckiego z tego samego Nowego Sącza, skupiającego typowych samców dających upust zewowi krwi, powinni oburzyć się na opinię tej kobiety i zabiegać u premiera o wyrzucenie jej z pracy???

czwartek, 1 kwietnia 2010

Przypadkowy turysta

Obejrzałem "Przypadkowego turystę" Lawrence'a Kasdana z Williamem Hurtem, Kathleen Turner, Giną Davis i Billem Pullmanem. To jeden z tych filmów, o których mało kto słyszał, tym bardziej obejrzał, choć nakręcono go 22 lata temu.
Zwyczajna historia opowiedziana bez fajerwerków. Pokazująca jedynie emocje, ale w sposób, który wciąga. Tworząca nastrój, któremu człowiek się poddaje. Skłaniająca do refleksji nad własnym życiem, do stawiania pytań o to, kto jest dla nas ważny. Po tym filmie - z myślą o kimś z kim byłem kiedyś bardzo blisko - napisałem w notatniku: Nie wiem czy ty mnie potrzebujesz, ale ja potrzebuję ciebie, dzięki tobie wiem kim jestem i kim chcę być.
Magia kina? Moja nadwrażliwość? Co sprawia, że człowiek pisze takie rzeczy?

czwartek, 11 marca 2010

Piekielne istoty

Obejrzałem "Niebiańskie istoty" z 1994 roku w reżyserii Petera Jacksona (ten od "Władcy Pierścieni"), z debiutującą Kate Winslet. To dobrze zrealizowany film, imponujący plastyczną oprawą i aktorstwem. Odpychający jednak z uwagi na opowiedzianą w nim ponurą historię matkobójstwa dokonanego przez nastolatkę i jej koleżankę, jaka wydarzyła się naprawdę pół wieku temu w nowozelandzkim Christchurch.
To jeden z tych filmów, po obejrzeniu których - jak po "Milczeniu owiec" - mam wątpliwość czy powinny zostać nakręcone. To historie ludzi bez wątpienia złych, ale opowiedziane w sposób, który budzi w widzach sympatię dla zbrodniarzy, zboczeńców i psychopatów, takich jak Hannibal Lecter czy chociażby Juliet Hulme i Pauline Parker, którym się wydawało, że są tytułowymi niebiańskimi istotami i że wolno im więcej niż innym.
Martwi mnie, że sztuka poprzez swoje wyrafinowanie próbuje relatywizować wartości, których podważać się nie powinno, że niekiedy sprawia, iż zbrodniarz i jego ofiara zamieniają się miejscami i to ten pierwszy budzi nasze współczucie, choć z pewnością nie zasługuje na nie. Matka Pauline Parker nie dała córce najmniejszego powodu, by ta dokonała tak odrażającego czynu. Gdyby było inaczej reżyser powinien wykazać, że matka była winna szaleństwa córki. Wtedy film miałby sens. A tak nie rozumiem czemu Jackson opowiedział tę historię? Aby pokazać czyste szaleństwo i jego skutki? By w końcowych napisach poinformować, że matkobójczynie wypuszczono na wolność zaledwie po kilku latach? Jaki to wszystko ma sens?

sobota, 30 stycznia 2010

Media

Opis stanowiska pracy: zatrudnimy osobę ze znajomością zasad korekty i redagowania tekstów do pracy w redakcji tygodnika ekonomicznego. Informacje dodatkowe: wykształcenie średnie zawodowe. Minimalne doświadczenie: tylko praktyki” – tej treści ogłoszenie znajduję w jednym z portali pracy.
Wystarczy matura z technikum ekonomicznego? Kiedyś nie tylko dziennikarze i redaktorzy musieli mieć wyższe wykształcenie, ale także korektorki, które zwykle były po studiach polonistycznych. Niepotrzebne doświadczenie? Kiedyś co najmniej rok terminowało się w redakcji jedynie za wierszówkę i dopiero potem – oczywiście jak się przez ten rok człowiek czymś wykazał – mógł liczyć na stałą pracę.
Te ogłoszenie to znak czasu. To dowód na to jak spsiał zawód dziennikarza i korektora, jak obniżają się zawodowe standardy w polskich mediach. Nie chodzi tylko o poziom pracujących w nich ludzi. Chodzi także o sposób selekcji tego co ważne i sposób ekspozycji różnych wiadomości w telewizji czy gazecie.
Gdy 30-40 lat temu dwaj uczniowie dopingowani przez kolegów pobili się po lekcjach, po walce podali sobie ręce i rozeszli się do domów. Dziś TVN poinformowałaby całą Polskę w głównym wydaniu swoich wiadomości o takim incydencie, wzywając do walki z przemocą w szkole, a „Fakt” zrobiłby z tego sensację na pierwszą stronę i opisał na pięciu kolumnach.
Wracam do swoich zajęć. Polecam książkę "Aleksander II. Ostatni wielki car" Edwarda Radzińskiego i cygaro "Spirit Of Cuba" Aleca Bradleya.

środa, 20 stycznia 2010

Czepialscy

Najpierw czepiali się Franciszka Smudy, trenera piłkarskiej reprezentacji Polski, że zgodził się na styczniowy wyjazd kadry do Tajlandii na turniej o Puchar Króla, bo – jak twierdzili – to wyjazd szkoleniowo nieuzasadniony, bo w styczniu w piłkę grają tylko w Anglii, bo nasi piłkarze, mający akurat zimowe wakacje, będą bez formy.
Może termin turnieju najbardziej optymalny nie jest, ale skoro kadrowicze nie mają ligowych obowiązków, to jest to idealna okazja, by ich zabrać na kilkanaście dni do ciepłego kraju i nie tylko z nimi potrenować, ale także sprawdzić w towarzyskich meczach przydatność kandydatów a także taktyczne pomysły nowego opiekuna reprezentacji. Morten Olsen, selekcjoner Duńczyków, którzy też grają w Pucharze Króla, jest doświadczonym trenerem i kolejny raz przyjeżdża w styczniu do Tajlandii, może więc jakieś szkoleniowe uzasadnienie w tym widzi.
Teraz napadli na Smudę z powodu żony, która pojechała z nim do Tajlandii. Jak twierdzi trener – a nie ma powodu mu nie wierzyć – małżonka jest tam na jego koszt. Niektórym dziennikarzom mimo to nie podoba się, że do takiej sytuacji doszło. „Smuda nie pojechał do Tajlandii na wakacje, ale do pracy. Skoro zabrał małżonkę, to znaczy, że nie traktuje tej pracy poważnie – oburza się Michał Pol. A Pawła Czado ciekawi „co Smuda odpowie kadrowiczom, jeśli oni będą chcieli zabrać małżonki na kolejne zgrupowanie?”
Czy obecność żony trenera na zgrupowaniu kadry to wystarczający powód, by uznać jego stosunek do swojej pracy za niepoważny? Nie sądzę. Gdyby zgrabna pani Smudowa przechadzała się w bikini obok boiska, na którym trenują kadrowicze i słała promienne uśmiechy mężowi, piłkarze i sam trener mogliby być lekko rozkojarzeni. Jeśli jednak małżonka nie towarzyszy Smudzie podczas treningów i odpraw, to nie ma się co czepiać.
A co do kwestii, że zawodnicy też mogliby zechcieć zabrać swoje żony na zgrupowanie, nie widzę problemu. Historia zna przypadki, że kobiety towarzyszyły reprezentantom niektórych krajów na obozach treningowych i to przed ważniejszymi turniejami niż Puchar Króla. Nie można też wykluczyć, że pomysł zabrania własnych pań akurat do Tajlandii niekoniecznie spodobałby się piłkarzom. Ciekawe co by odpowiedział red. Czado, gdyby niektórzy kadrowicze taką propozycję skwitowali słynną anegdotą o wożeniu drewna do lasu.
Ale dałem czadu!

wtorek, 19 stycznia 2010

Idole

Celine Dion na scenie programu „American Idol” zaśpiewała na żywo przebój pt. „If I Can Dream” z... nieżyjącym od dawna Elvisem Presleyem. Nie wierzycie? To obejrzyjcie i posłuchajcie DUETU, który teoretycznie nie mógł razem wystąpić, a jednak wystąpił!
Prawda, że Elvis wygląda jak żywy? Oczywiście to nie był on, tylko – jakby to powiedzieć – jego hologram, albo impersonator, ewentualnie fantom. W każdym razie publiczność na widowni i my przed monitorami mamy wrażenie, że oto Presley zmartwychwstał, stoi przed nami i dla nas śpiewa. Nad tym eksperymentem pracowano ponad półtora roku a jego koszt wyniósł około 100 tys. dolarów.
Współczesna nauka i technika mogą wszystko. To fascynujące i przerażające zarazem. Możliwe, że na najbliższym zjeździe SLD w Sali Kongresowej wyjdzie na scenę i przemówi komunistyczny idol Władysław Gomułka znany pod pseudonimem "Wiesław", przypominając sukcesy PRL, jak to "staliśmy nad przepaścią, ale potem - dzięki partii - zrobiliśmy ogromny krok naprzód".
Boże, jakich czasów dożyliśmy!

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Smutne święto

Przyznanie RPA organizacji piłkarskich mistrzostw świata to był błąd. Afryka to kontynent biedny i wstrząsany wciąż konfliktami, a to oznacza, że podczas tegorocznych finałów MŚ będzie trudno o komercyjny sukces. Pierwszym sygnałem, że podczas pierwszego w historii afrykańskiego mundialu może nie być bezpiecznie był terrorystyczny zamach w Angoli na jedną z reprezentacji udających się na Puchar Narodów Afryki – zginęło w nim trzech członków reprezentacji Togo. Z zagrożenia doskonale zdają sobie sprawę organizatorzy mistrzostw świata, dlatego na każdego uczestnika turnieju - oprócz ekip piłkarskich chodzi tu także o arbitrów, działaczy i dziennikarzy – przypadać ma po dwóch ochroniarzy.
Z problemem braku bezpieczeństwa wiąże się kwestia sprzedaży biletów. Do RPA może przyjechać mniej zagranicznych kibiców niż w przypadku poprzednich mundiali. Trudno się dziwić, skoro zamiast cieszyć się futbolowym świętem będą oni musieli przestrzegać zaleceń organizatorów, które tak naprawdę sprowadzają się do rady, aby nie wychodzić z hotelu. Ciekawa perspektywa – pojechać na piłkarskie mistrzostwa świata i siedzieć w pokoju! Po prostu wspaniała zabawa!
Do tego dochodzą kłopoty ze sprzedażą biletów lokalnym fanom. Po prostu mieszkańców RPA nie będzie stać na ich kupno, mimo iż najtańsze wejściówki kosztują tylko 20 dolarów. To i tak kilka razy drożej niż w przypadku biletów na mecze ligowe. Poza tym przedsprzedaż prowadzona jest w bankach i w internecie, do którego dostęp mają nieliczni. Efekt może być taki, że na tegorocznych mistrzostwach świata trybuny będą świecić pustkami.
Tak się kończą inicjatywy będące efektem politycznej poprawności zamiast realnej oceny możliwości. Podyktowana zapewne chęcią afirmacji i dowartościowania mieszkańców Afryki decyzja o przyznaniu mundialu RPA, może okazać się finansową katastrofą, za którą zapłacą biedni mieszkańcy tego kraju. Bo nie sądzę by szefowie futbolowej mafii, występującej pod oficjalną nazwą FIFA, pomogli rządowi RPA pokryć ewentualny deficyt.

piątek, 15 stycznia 2010

Ideał

„Trzydziestoletni matematyk Peter Backuse postanowił wyliczyć prawdopodobieństwo spotkania w Londynie idealnej partnerki” – czytam w Wirtualnej Polsce. Wymagania miał nieduże. Miała m.in. mieszkać w Londynie, być w odpowiednim dla zainteresowanego wieku (24-34 lata), powinna być też wolna i szczupła. Okazało się, że istnieje tylko... 26 kobiet, które spełniają wszystkie jego wymagania. Oznacza to, że prawdopodobieństwo spotkania idealnej partnerki ma jak 1 do 285 tysięcy.
Sam zainteresowany uważa, że łatwiej spotkać kosmitę niż idealną kobietę. Moim zdaniem, gdyby Peter miał wyjątkowy fart i spotkał jeden z owych 26 ideałów, pewnie po kilku tygodniach - najwyżej po paru miesiącach - przekonałby się, że jego dziewczyna idealna nie jest. Nobody is perfect.

wtorek, 12 stycznia 2010

Ryśki

Ciszej ostatnio w mediach o globalnym ociepleniu. Nic dziwnego, skoro na całym świecie - od USA po Europę - śnieżne zawieje i mrozy paraliżujące życie wielu państw. Możliwe jednak, że z wiosną temat wróci, bo na strachu przed "global warming" budowane są nie tylko kariery polityczne (np. byłego wiceprezydenta USA Ala Gore'a), ale także nadzieje na gigantyczne zyski (np. firm oferujących energooszczędne technologie i systemy kontroli emisji dwutlenku węgla). Wpływ owych technologii i systemów na temperaturę będzie pewnie znikomy, ale jeśli rządy poszczególnych krajów pod wpływem cieplarnianego lobby wydadzą po kilkadziesiąt miliardów euro na przeciwdziałanie ociepleniu, wiele firm zarobi na tym gigantyczne pieniądze.
Ostre zimy powtarzające się w USA od kilku lat, a także atakujące ostatnio Europę nakazują weryfikować tezę o grożącym nam globalnym ociepleniu. Przeczytałem w "Rzeczpospolitej", że jeden z "najwierniejszych członków Kościoła Światowego Ocieplenia", niejaki Mojib Latif, profesor uniwersytetu w Kilonii, ogłosił "pauzę" w globalnym ociepleniu, która ma trwać nawet dwie dekady - zimą ma śnieżyć i mrozić, a latem nie być upalnie. Co ciekawe Latif ogłosił swoją prognozę już w 2008 roku, ale jakoś nikt jej nie zauważył i żadne media nie nagłośniły, choć powtórzył ją publicznie także w ubiegłym roku. Może dlatego nikt się nią nie zainteresował, że była to prognoza pod prąd obowiązującej mody na straszenie obywateli i rządów skutkami światowego ocieplenia.
Media uderzają w alarmistyczne tony nie tylko w tej sprawie. Ostatnio straszyły świat świńską grypą. Propaganda ta wydała się podejrzana Wolfgangowi Wodargowi, przewodniczącemu podkomisji zdrowia Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Niemiecki socjalista jest inicjatorem pomysłu przesłuchań ws. świńskiej grypy. Jego zdaniem między koncernami produkującymi szczepionki przeciw wirusowi A/H1N1 a specjalistami Światowej Organizacji Zdrowia mogło dojść do zmowy, a miliony ludzi narażono na kontakt z niebezpiecznymi szczepionkami.
Przesłuchania w tej sprawie rozpoczną się ponoć pod koniec stycznia. Nie cieszyłbym się jednak tym zbytnio. Nie można bowiem wykluczyć, że w efekcie tych przesłuchań Wodarg okrzyknięty zostanie oszołomem, a fakt wydania przez wiele europejskich rządów milionów euro na niesprawdzone szczepionki, z których obywatele korzystali niechętnie, bo się ich bali, uznany zostanie przez media za całkowicie uzasadniony. Zyskiem koncernów farmaceutycznych oczywiście.
Podobnie może się skończyć nasza afera hazardowa. Wiele wskazuje na to, że niektórzy z sejmowych komisarzy szukając winnego najchętniej wskazaliby palcem nie na Rycha, Zbycha czy Miro, ale na całkiem kogo innego, używając przy tym argumentu, że Ryśki i ich kumple to fajne chłopaki. Najsmutniejsze jest to, że wielu pożytecznych idiotów gotowych jest w to uwierzyć.

czwartek, 7 stycznia 2010

Naiwność

Dobrze się stało, że Tomasz Wałdoch, były reprezentant Polski i kapitan Schalke 04 nie został asystentem Franciszka Smudy. Ktoś tak naiwny jak Wałdoch nie pasuje do PZPN. Tam pracują cwaniacy, a on głupi zwolnił się z pracy w klubie, bo Smuda mu obiecał, że go zatrudni w swoim sztabie. Tymczasem zamiast Wałdocha zatrudniono kogoś innego, a „Franz” nie miał tu nic do gadania. Decyzję podjęli ludzie z PZPN, a nie selekcjoner.
O naiwności Wałdocha świadczy też i to, że chciał pomagać Smudzie w selekcji kandydatów do reprezentacji mieszkając w Niemczech. No jakże to? Przecież trzeba co tydzień albo dwa razy w tygodniu jeździć na ligowe mecze i obserwować piłkarzy. Czy zamierzał latać co chwila samolotem w tę i z powrotem? Czy po to, by mieć na lotnicze bilety oczekiwał ponoć pensji w wysokości 10 tysięcy euro? Jeśli na to liczył, to się przeliczył. Skończyło się tak, że w tej chwili jest bezrobotny.
Lekkomyślny ten Wałdoch. Ktoś taki w sztabie reprezentacji nie jest potrzebny. Tam potrzeba ludzi specyficznych, takich jak Grzegorz Lato. Prezes PZPN wie, że tym, co naprawdę rządzą polską piłką nie podskoczy, więc mimo iż od jego wyboru na funkcję szefa związku minął już rok nie próbuje niczego zmienić. Lato - tak jak w ostatnich dniach Wałdoch - też nic nie robi, ale za pieniądze. Po prostu bierze kasę za to, że jest prezesem.
Wałdoch musi się jeszcze wiele nauczyć, by pracować w PZPN. Ale czy zdobędzie niezbędne kwalifikacje w Niemczech? Wątpię. To specyficzna wiedza. Zdobywa ją dopiero o wiele od niego starszy Smuda. Selekcjoner zrozumiał właśnie, że o wiele mniej niż myślał zależeć będzie od niego. Bo polską piłką nie rządzą prezes i trener kadry. Od tego są tęższe głowy, których nikt nie potrafi od naszego futbolu odrąbać.

środa, 6 stycznia 2010

Eurokomunizm

"Bary, kawiarnie, puby i dyskoteki bez papierosowego dymu? Zakaz palenia w lokalach gastronomicznych i rozrywkowych chcą wprowadzić posłowie z podkomisji zdrowia. Papierosa będzie można ewentualnie zapalić tylko poza lokalem, bo nie będzie w nim nawet palarni - tak przewiduje najnowsza wersja projektu tak zwanej ustawy antynikotynowej" - czytam w Wirtualnej Polsce.
Co za brednie! Tak drakońskie restrykcje to komunizm w wydaniu europejskim. Dlaczego zajmują się tym posłowie i urzędnicy? Przecież to powinien regulować rynek. Po co zabraniać palić wszędzie i wszystkim? Decyzję w sprawie czy w lokalach gastronomicznych wolno palić powinni podejmować ich właściciele.
Powie ktoś, że wtedy byłoby wolno palić prawie wszędzie. Prawie robi jednak różnicę i oznacza, że mimo wszystko byłyby lokale dla niepalących. Że byłoby ich dużo mniej niż tych zadymionych? Tego pewnym być nie można. Kto wie jak zareagowałby rynek? Może znaleźliby się restauratorzy, którzy by dostrzegli szansę w knajpach bez nikotyny, zwłaszcza że - jeśli wierzyć statystykom - osób niepalących przybywa.
Niech więc rynek i właściciele lokali decydują o wprowadzeniu zakazu palenia lub nie. A klienci niech wybierają miejsca, gdzie chcą zjeść, wypić lub potańczyć. Jeśli lubią przy ty popalić niech mają prawo to robić. Przecież nie będą nikomu przeszkadzać, bo ci co dymu nie lubią będą w innym lokalu.