sobota, 15 października 2011

Najważniejsza jest głowa


Od Australii, przez Azję i Europę, po Stany Zjednoczone przetoczyły się w sobotę protesty przeciwko ekonomicznemu kryzysowi na świecie. W Rzymie protestujący dopuścili się aktów wandalizmu i musiała interweniować policja. Do kilkusetosobowej manifestacji doszło także w Warszawie. Wzięli w niej udział lewicowi politycy m.in. Wanda Nowicka i Robert Biedroń z Ruchu Palikota oraz Ryszard Kalisz z SLD.
"Wyklęty powstań ludu ziemi. Powstańcie, których dręczy głód" - chciałoby się zaśpiewać, bo „ruch oburzonych” to inicjatywa lewicowych środowisk, których postulaty – zdaniem większości obserwatorów – są niejasne. W USA dała mu początek akcja „Okupuj Wall Street”. Postulaty „ruchu oburzonych” są w zdecydowanej opozycji do tez tzw. Tea Party – społecznego ruchu działającego od kilku lat w USA, który domaga się daleko idącego ograniczenia roli państwa w życiu obywateli. Wiele wskazuje, że ostatnie protesty to próba zbudowania w Ameryce alternatywy dla „herbacianej partii” a także rozszerzenia nowej idei na cały świat.
Nie brakuje opinii, że demonstracje przeciwko finansistom są uzasadnione. Niektórzy twierdzą, że kapitalizm się wynaturzył i zepsuł demokrację. Zupełnie nie zgadza się z tą tezą Robert Gwiazdowski i przypomina, że kapitalizm swoją nazwę zawdzięcza nie angielskiemu pojęciu „capital” (kapitał) tylko łacińskiemu „capita” (głowa). „Niestety umiejętne posługiwanie się głową, podobnie jak innymi częściami ciała, nie jest domeną większości. Większość nie tworzy nowych miejsc pracy, tylko oczekuje, że inni je stworzą dla nich” – zauważa prezydent Centrum im. Adama Smitha.
Podkreśla, że przekonanie, iż demokracja koncentruje się na redystrybucji dóbr jest fałszywe, bowiem na tym koncentruje się socjalizm” – wyjaśnia i stawia ciekawe pytanie: Dlaczego nikomu nie przychodzi do głowy, żeby rekordzista świata w sprincie Usain Bolt biegał z wielokilogramowymi odważnikami, by w ten sposób wyrównać niesprawiedliwe różnice między nim a resztą biegaczy, wielu ludziom przychodzi jednak do głowy, żeby takie odważniki, w postaci choćby progresji podatkowej, nałożyć „biegaczom”, którzy startują w życiu gospodarczym?
„To demokracja niszczy kapitalizm, a nie na odwrót” – podsumowuje Robert Gwiazdowski.

piątek, 14 października 2011

Platini: To nie stadion


Dla mnie to jeszcze nie jest stadion – powiedział prezydent UEFA Michel Platini podczas wizyty na budowie Stadionu Narodowego w Warszawie. – Stadion bez murawy to nie jest stadion – wyjaśnił polskim dziennikarzom.
Pomyśleć, że musiał do nas przyjechać jakiś Francuz, żeby wytłumaczyć naszym żurnalistom co to jest obiekt sportowy. Nie wiedzieli tego wcześniej? Chyba nie, skoro od miesięcy zapewniali Polaków, że plac budowy jest stadionem.

niedziela, 2 października 2011

Stadion-symbol


Ciekawe kto wydał pozwolenie, aby wpuścić tysiące ludzi na plac budowy? To chyba wbrew budowlanym przepisom i zasadom bezpieczeństwa. Zdumiewające, że media - zamiast zainteresować się tym skandalem - zachwycają się, że na budowanym wciąż Stadionie Narodowym jest dach. Nikt się jednak nie zająknie, że nie ma wciąż boiska, po którym latem mieli biegać piłkarze, a dzięki Bogu mamy już październik.
Z czego tu się cieszyć? Że stadion budowany przez kolesiów Mira, Rycha i Zbycha będzie najdroższym - ale wcale nie najnowocześniejszym - stadionem w Europie? Z tego, że miał być gotowy 30 czerwca, a wciąż jest budowany, a właściwie remontowany zanim został ukończony? Że spieprzone przez wykonawcę schody na trybunach, które obiecano poprawić do połowy września, nadal nie są gotowe?
Ten stadion to symbol III RP. Pic na wodę, fotomontaż. Kamery i fajerwerki na tydzień przed wyborami. Nic więcej.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Agresja


Czego chce widoczny na zdjęciu tłusty zbok od modlących się dziewczyn? Dlaczego nie ominie ich i nie pójdzie w swoją stronę? Po co ta agresja? Rozumiem, że sam nie wierzy w Boga i ma gdzieś dekalog, ale dlaczego atakuje tych, którzy wierzą? Jak taki ktoś może domagać się tolerancji dla swojej odmienności skoro sam nie okazuje jej innym?
Powyższe zdjęcie zrobiono w Madrycie. Trwają tam protesty przeciw rozpoczętej dziś wizycie Benedykta XVI. Manifestanci wykrzykiwali obelgi pod adresem papieża i młodych pielgrzymów. "Papież to nazista", "Nie dla umysłowego Guantanamo", "Lepszy jamnik od wilczura niemieckiego" - oto niektóre z haseł protestujących. Powiewali flagami republikańskimi i w kolorze tęczy. Na widok niesionych przez pielgrzymów krzyży pokazywali prezerwatywy.
Według dziennika "ABC", marsz protestujących zamienił się w tzw. "botellon", czyli zbiorowe picie alkoholu w miejscu publicznym. Policja usiłowała zapobiec spotkaniu obu grup, jednak kilku protestujących przedostało się przez kordon policji i zaczęło bić pielgrzymów. W policjantów rzucali różnymi przedmiotami, m. in. butelkami. Policja zmuszona została do interwencji.
Fot. AFP

środa, 10 sierpnia 2011

Szkoła


„Nauka w szkołach powinna być prowadzona w taki sposób, aby uczniowie uważali ją za cenny dar, a nie za ciężki obowiązek” – powiedział kiedyś Albert Einstein.
Chyba nie jest tak prowadzona. Spotkałem dziś 12-latka w T-shircie z napisem: „Szkoła jest jak WC. Chodzę bo muszę”.

niedziela, 24 lipca 2011

Uto(p)ya


- Nie damy się zastraszyć. Nigdy nie przestaniemy bronić naszych wartości. Musimy pokazać światu, że nasze otwarte społeczeństwo gotowe jest poradzić sobie z takim zagrożeniem - podkreślił norweski premier Jens Stoltenberg w jednej z pierwszych wypowiedzi po zamachu w Oslo i strzelaninie na wyspie Utoya.
Mnie przeraziło to co się stało i mam nadzieję, że to co powiedział Stoltenberg to tylko polityczna retoryka. Jest się czego bać. Takie dramaty jak ten w Norwegii i tacy ludzie jak Andres Behring Breivik to właśnie dowód na to, że otwarte społeczeństwa nie radzą sobie z zagrożeniem jakim jest napływ do krajów Europy Zachodniej coraz większej rzeszy muzułmanów.
Tych, którzy próbują przed tym zagrożeniem przestrzec socjaldemokratyczne i lewicowe środowiska chętnie oskarżają o ksenofobię i próbują eliminować z życia publicznego. W ten sposób posadę w zarządzie Bundesbanku stracił dr Theo Sarrazin, który w książce „Niemcy same się likwidują”, opierając się na oficjalnych danych statystycznych, zarzucił imigrantom z państw muzułmańskich, że tworzą „równoległe społeczeństwo” oraz przysparzają państwu więcej kosztów socjalnych, niż wart jest ich wkład w rozwój gospodarki.
Jego opinię, że mieszkający w Niemczech muzułmanie są obciążeniem i zagrożeniem, bo nie chcą się ani integrować, ani uczyć, żyją za to z niemieckich zasiłków, podziela wielu Niemców, ale z uwagi na presję wszechobecnej poprawności politycznej krępują się o tym publicznie mówić. Tak wynika z sondaży. Świadczy o tym także popularność książki Sarrazina, która stała się bestsellerem, a jej wydawca - monachijska firma Deutsche Verlags-Anstalt - zamówił kolejne dodruki.
Pododnie jak dr Theo Sarrazin i wielu Niemców myślą także obywatele innych europejskich krajów, takich jak Francja, Holandia czy Wielka Brytania. Andres Behring Breivik nie jest jedynym Norwegiem, któremu nie podoba się model otwartego społeczeństwa, w którym jedni ciężko pracują, a drudzy – w tym przypadku napływający do kraju muzułmanie – zamiast uczyć się języka, pracować i asymilować - jedynie korzystają z owoców ich pracy.
Dlatego zmartwiły mnie słowa Jensa Stoltenberga, że on i jego rząd muszą pokazać światu, iż nie przestaną bronić swoich wartości, pośród których jedną z najważniejszych wydaje się być otwarte społeczeństwo. Otwarte społeczeństwo to nieudany projekt, który wymaga korekty. Jeśli premier Norwegii i inni lewicowi politycy chcą go nadal budować, to powinni być otwarci także na opinie i argumenty przeciwko obecnemu kształtowi otwartego społeczeństwa i wyciągnąć z nich wnioski.
Tej korekty trzeba dokonać wsłuchując się w głosy takich ludzi jak dr Theo Sarrazin, czy nieżyjąca włoska dziennikarka Oriana Fallaci, która odrzucając tezę o istnieniu umiarkowanego islamu przestrzegała, że dialog z muzułmanami i ich asymilacja nie są możliwe. Lewicowe mrzonki nie zmienią żadnego społeczeństwa w idealny, pozbawiony napięć i różnic projekt społeczny. Jedynym efektem takich działań jest zepchnięcie tych napięć i różnic do nisz, w których kumulowana pod presją politycznej poprawności energia wcześniej czy później eksploduje. Właśnie do tego doszło w Oslo i na wyspie Utoya.

wtorek, 19 lipca 2011

Pepsi wypiją lepsi


Podobno władze Warszawy, na czele z prezydent miasta, którą połowa warszawiaków z nieznanego mi dotąd powodu nazywa bufetową, są zaskoczone, że to nie one, ale właściciele Legii zarobią na tym, iż Stadion Miejski będzie nosił nazwę Pepsi Arena.
Mimo, że właścicielem stadionu jest miasto, a Legia tylko go wydzierżawiła na 20 lat za 3,5 mln zł rocznie, to właśnie klub zawarł umowę sponsorską z PepsiCo. Za to, iż obiekt będzie się nazywał Pepsi Arena warszawski klub będzie dostawać co roku od koncernu 6 mln zł, a więc blisko dwa razy więcej niż wynoszą koszty dzierżawy stadionu. To się nazywa złoty interes!
Stadion Miejski w Warszawie to nie pierwszy sportowy obiekt, który nosi nazwę sponsora, ale dotąd nikt nie płacił za to tak dużej – na polskie warunki – kwoty. Telekomunikacyjną firmę Dialog nazwa stadionu w Lubinie kosztuje 3 mln zł rocznie, a nazwa nowej, zbudowanej na Euro 2012 PGE Areny Gdańsk wyceniona została na 5 mln zł za trzy lata. Tym bardziej zdumiewa, że to nie stolica, a prywatny właściciel Legii, jakim jest koncern ITI, zarobi na tej transakcji.
Władze Warszawy nie zajęły się dotąd sprzedażą nazwy Stadionu Miejskiego, choć od blisko 30 lat to znany na świecie sposób na zarabianie pieniędzy. Przykłady? Proszę bardzo: Signal Iduna w Dortmundzie, Allianz Arena w Monachium, Emirates Stadium w Londynie i wiele innych. Aby uzmysłowić jak korzystny to interes podam tylko, iż za to, aby budowany na granicy stanów New Jersey i Nowy Jork stadion dla miejscowych drużyn futbolu amerykańskiego nazywał się Allianz Arena – tak jak ten w Monachium – niemiecki ubezpieczyciel gotowy był zapłacić 25 mln dolarów.
Zaniechanie sprzedaży nazwy stadionu to jeszcze nic. Okazuje się, że obecne władze stolicy podpisując umowę dzierżawy z ITI umożliwiły właścicielowi Legii sprzedaż prawa do nazwy Stadionu Miejskiego. Zawarto bowiem w kontrakcie następujący zapis: „Dzierżawca ma prawo pobierać pożytki z dzierżawionej nieruchomości w zakresie, jaki jest przyjęty dla prowadzonej przez dzierżawcę działalności (w tym pożytki z reklam, biletów, sponsoringu itp.)”.
W ten oto sposób prezydent Warszawy i jej urzędnicy dopuścili do sytuacji, w której miasto w najbliższych latach straci co roku 6 mln zł na rzecz prywatnego inwestora. Sądzę, że ktoś kto na to pozwolił nie ma dość kompetencji, aby kierować nawet bufetem. Ale cóż, mieszkańcy Warszawy sami wybrali takie a nie inne władze miasta, nie mają więc prawa narzekać, że obejdą się tylko smakiem. „Pepsi wypiją lepsi”.

środa, 13 lipca 2011

Szczęśliwi ludzie


Właśnie dowiedziałem się, że podobno 80 proc. Polaków jest szczęśliwych. Wynika tak z badań Diagnozy Społecznej 2011. Czy aby na pewno? Jaki jest powód takiego optymizmu? Na jeden z nich wskazał współtwórca wspomnianych badań prof. Janusz Czapiński, który twierdzi, że 92 proc. naszych rodaków bogaci się szybciej niż rośnie inflancja.
Czyżby? To by oznaczało, że zdecydowana większość z nas dostała w ostatnich latach co najmniej kilkunastoprocentowe podwyżki. Rzeczywiście je dostaliście? Z tego co wiem, to w wielu firmach trudno doprosić się o większe zarobki, a są też takie, które obniżają pensje swoim pracownikom, a ci – bojąc się utraty pracy – przeważnie przyjmują te „propozycje nie do odrzucenia”.
Jak to możliwe, że Polacy uważają, iż żyją w krainie szczęśliwości? Przecież w ostatnich latach wzrosło bezrobocie, wyższe są podatki, ceny paliw, cukru i wielu innych towarów poszybowały w górę, coraz gorzej działa komunikacja, coraz dłużej czeka się na najprostszy zabieg w szpitalu, drogi wciąż są fatalne, zamykane są kolejne szkoły...
Z tych samych badań wynika, iż zwiększyła się w III RP liczba osób nadużywających alkoholu. To wiele tłumaczy. Zdaniem mojego ulubionego aforysty Andrzeja Majewskiego „alkohol rozwesela, a najmocniej tych co patrzą na pijaka”. Czyżby to był powód tak rewelacyjnego samopoczucia Polaków?

środa, 8 czerwca 2011

Byście potem nie mówili, że nie wiedzieliście...


Nie będę się oburzał, bo lekarz zabronił mi się denerwować. Nie będę się silił na artykułowanie tego co myślę, bo inni myślą podobnie i już to wyartykułowali. Po prostu przytoczę ich słowa, bo są ważne. Niech każdy je przeczyta, by potem nie mówił, że nie wiedział na jaką władzę głosował.

"Bez rozgłosu przeszło wczorajsze podpisanie przez Komorowskiego ustawy o Systemie Informacji Oświatowej. A to de facto i de iure budowa państwa totalitarnego, w którym władza publiczna będzie o obywatelach wiedziała wszystko" - napisał Paweł Pietkun na portalu Nowy Ekran.
"Podpisana przez Komorowskiego ustawa jest jednym z najgroźniejszych aktów prawnych, jakie powstały w Rzeczpospolitej. Nawet komuniści nie posuwali się tak daleko" - pisze dalej autor. "Ustawę tak ochoczo podpisaną przez prezydenta oprotestowali m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Związek Nauczycielstwa Polskiego i niemal wszyscy opozycyjni parlamentarzyści. Już na starcie będzie dotyczyć ok 7 milionów osób, w większości nieletnich".

Czym jest ów System Informacji Oświatowych? To będzie jedna z najobszerniejszych baz danych zawierających informacje o wszystkich uczniach szkół w Polsce. Informacje wyjątkowo głęboko sięgające w prywatność nie tylko samych uczniów, ale również ich rodzin i przyjaciół – znajdą się tam bowiem również dane wrażliwe, czyli wszystkie informacje na temat stanu zdrowia, preferencji seksualnych, wizyt w poradniach zdrowia psychicznego, wizyt w szpitalach.

- Wypisywanie biografii, że ktoś siusiał do siódmego roku życia w łóżko, to nie są kwestie, którymi powinien zajmować się rząd i ministerstwo - bezskutecznie przekonywał wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski. Obie izby parlamentu i prezydent poparli kontrowersyjny projekt. - Świat Orwella się przed nami otwiera, kiedy każdy jest obserwowany przez wielkiego brata, kiedy wychowanie dzieci stanowi przedmiot zainteresowania państwa i głębokiej interwencji w prywatność rodzinną - powiedział senator.
- To zaskakujące, żeby po dwudziestu paru latach budowy wolnego i demokratycznego państwa nagle zaczynać znowu gromadzić akta i to akta dotyczące sześciolatków - zaznaczył Romaszewski, który w PRL był działaczem opozycyjnym i walczył o prawa człowieka.

Na koniec refleksje Jerzego Lackowskiego, opublikowane w Salonie24:
"Nie mogę nie stwierdzić, iż najbardziej zdumiewa, iż taki akt prawny powstał w demokratycznym kraju z inicjatywy władzy, która głosiła, iż trzeba ograniczyć rolę państwa. Tymczasem dokonuje ona destrukcji zadań państwa potrzebnych obywatelom, a wprowadza unormowania, które mogą stać się groźnym dla obywateli narzędziem w jej rękach" - pisze Lackowski.
"I tak w oświacie minister edukacji uważa, iż nie jest jej obowiązkiem troska o miejsca do nauki dla dzieci, ale za to pragnie o tych dzieciach wiedzieć nie mniej niż rodzice. To wydaje się jedną z najbardziej charakterystycznych cech działań obecnego rządu, pragnącego nie tyle działać dla dobra obywateli, ale chcącego ich kontrolować, z tłumaczeniem im, że to dla ich dobra" - konstatuje.
Czy wszystko jasne?

czwartek, 26 maja 2011

Obsesja karłów


Przed przyjazdem Baracka Obamy do Polski niemal we wszystkich mediach najważniejszą wiadomością, podawaną ze skrywaną z dużym trudem satysfakcją był news, że prezydent USA nie odwiedzi w Krakowie grobu Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki.
Teraz dowiaduję się, że w Senacie III RP tuż przed odsłonięciem wystawy dotyczącej Katyńczyków z Zaolzia zorganizowanej przez Ambasadę Republiki Czeskiej usunięto zdjęcia m.in. pary prezydenckiej Lecha i Marii Kaczyńskich. Dopiero na skutek interwencji ambasadora Czech Jana Sechtera plansze wróciły na swoje miejsce.
Czy to jakaś obsesja, żeby tak reagować na pamięć o tragicznie zmarłym prezydencie RP? Czy tych wszystkich ludzi nie stać na odrobinę respektu i szacunku dla zmarłego człowieka? Ta nieustająca obsesja na tle kogoś, kogo znaczenie przez lata pomniejszano i poniżano świadczy o jednym - to nie on był mały, ale karłami są ci, którzy boją się pamięci o Lechu Kaczyńskim. A karły - jak pisze mój ulubiony aforysta Andrzej Majewski - zawsze uderzają poniżej pasa.

czwartek, 12 maja 2011

Rządowy pełnomocnik do spraw osób, które w III RP nie mają z czego sie cieszyć i nie mogą o tym mówić


Pewna kobieta dała na swoim facebookowym profilu link do felietonu jakiejś Środy pt. "Patriotyzm jest nudny". Owa Środa napisała m.in.: "Można też kochać ojczyznę, bo jest wielką nadzieją na przyszłość, projektem, w którym wszyscy uczestniczą i którym się cieszą niezależnie od balastu historycznych doświadczeń i niepowodzeń". Zamierzałem umieścić krótki komentarz do powyższego, ale właścicielka profilu zablokowała taką możliwość.
A chciałem - w nawiązaniu do zacytowanej opinii tejże Środy - wspomnieć jedynie, że trudno kochać III RP, bo jest ojczyzną, w której rosną podatki, bezrobocie, liczba podsłuchów, ceny i deficyt budżetowy. Nawet premier zauważył, że zbyt wielu w niej wykluczonych, dlatego ostatnio powołał pełnomocnika do spraw osób, które nie mają się z czego cieszyć. Brawo!

czwartek, 14 kwietnia 2011

Rezerwat


Nie trzeba wymyślać tematów do bloga. Życie przynosi je same. Prowadzę ostatnio korespondencję z menedżerem dużej medialnej korporacji, który na moją propozycję tekstu o małżeństwie Andre Agassiego i Steffi Graf (to już 10 lat, dwoje sporych dzieci) odpisał tak: "Wydaje mi się, że przecenia Pan Polaków. Z doświadczenia wiem, że Andre Agassi i Steffi Graf praktycznie nie istnieją w świadomości naszych rodaków. Oni zdecydowanie woleliby przeczytać tekst o rodzinie Małyszów, Kubiców bądź Kowalczyków. I w zasadzie trudno im się dziwić." Przyznam, że skądinąd miły pan podłamał mnie taką argumentacją. Zebrałem się jednak w sobie i odpisałem:

To co teraz napiszę, to uwaga natury ogólnej, proszę więc nie brać jej osobiście do siebie. Otóż owa wygłoszona wyżej kwestia to przykład bardzo, ale to bardzo sformatowanego myślenia o istocie dziennikarstwa i czytelnikach. Ktoś kto uważa, że Polacy nie chcieliby przeczytać zgrabnie napisanej opowieści o jednej z najsławniejszych rodzin sportowych na świecie nie docenia Polaków, spycha ich do jakiegoś rezerwatu, jak Indian, i traktuje protekcjonalnie. To obcy mi punkt widzenia, który tak naprawdę nie wiem skąd się bierze. Pewnie na jego uzasadnienie ktoś lepiej zorientowany ode mnie mógłby przytoczyć szereg badań, z których by wynikało, że państwa Agassi nikt w Polsce nie kojarzy, a Małyszów owszem.

Otóż moja odpowiedź na takie badania jest następująca: przeświadczenie, że Agassi i Graf nie istnieją w świadomości naszych rodaków, owszem może być prawdziwe, ale to właśnie media i ludzie nimi kierujący są temu winni. Gdyby polska prasa, radio i telewizja interesowały się nie tylko naszym grajdołem, ale pokazywały także znanych, pięknych i bogatych sportowców z całego świata, wtedy by się okazało, że Polacy ich rozpoznają i chcą się czegoś nowego o nich dowiedzieć. Doprawdy nie rozumiem, czemu - gdy ma się zaledwie trzy wymienione przez Pana sportowe gwiazdy (Małysza, Kubicę, Kowalczyk) - nie próbuje się pokazywać i przybliżać Polakom gwiazd światowego formatu? To kopalnia tematów, z której zagraniczne media korzystają bez względu na ich narodową tożsamość.

Wmawianie sobie i wszystkim wokół, że czytelników interesują tylko Małysz, Kubica i Kowalczyk, a teksty o największych gwiazdach sportu, wielokrotnie sławniejszych i bogatszych od naszych rodzimych idoli, to temat nieatrakcyjny, jest jak strzał we własną stopę. Zapewniam, że ludzie mieszkający w Polsce, Rosji, Portugalii czy Szwecji lubią czytać o osobach znanych, pięknych i bogatych bez względu na to skąd te osoby pochodzą. Media wpadły w pułapkę, która polega na tym, że badania stały się ważniejsze od samych mediów. Misją mediów jest kształtowanie gustów i zainteresowania, a badania powinny służyć jedynie do sprawdzania, czy misja ta jest skutecznie realizowana. Jeśli nie jest, trzeba wzmocnić działania tak, aby efekt był taki jakiego oczekujemy.

Co mamy tymczasem? Wszystko uległo odwróceniu. Media nie realizują żadnej misji, nie próbują zainteresować odbiorców tematami o ogromnym potencjale - np. opowieściami o najsławniejszych sportowcach - tylko kręcą się wokół własnego grajdoła, gnuśnieją. Kiedy nie pokazuje się w mediach całego świata i jego bohaterów, będących istotnym elementem masowej wyobraźni, to się ląduje w indiańskim rezerwacie. To media zamknęły Polaków w tym rezerwacie, zamiast wyprowadzić ich z niego, pokazać coś więcej niż Małysza, Kubicę i Kowalczyk. Media zawsze miały i nadal mają ogromny wpływ na ludzi, ale zamiast ich edukować, podciągać ich poziom, rozszerzać ich zainteresowania, odwołują się do badań, które badają to, czemu media same są winne. No bo skoro w polskich mediach nie ma Agassiego i Graf, to dla Polaków nie istnieją. Oni znają tylko Małysza, Kubicę i Kowalczyk. To błędne koło.

Pół wieku temu kanadyjski naukowiec Marshall McLuhan ukuł znany do dziś termin "globalna wioska", przewidując, że dzięki nowej technologii świat stanie się jedną wielką wsią, w której każdy będzie się każdym interesował i wszystko o wszystkich wiedział. Dzięki telewizji i internetowi świat taką wioską stał się dawno temu, ale ku mojemu zdumieniu - i pewnie McLuhana, gdyby żył, także - niektóre media postanowiły odciąć się od świata, pokazując ludziom tylko własne opłotki. Kto je do tego przekonał? Kto im wmówił, że właśnie tak trzeba postępować? Że tylko Małysz, Kubica i Kowalczyk? Nie znam tych szamanów, ale widzę efekty ich teorii.

Pan jest pracownikiem korporacji, częścią pewnego systemu, który działa według określonych reguł, których - jak to wyżej wyłożyłem - nie rozumiem i które mi się nie podobają. Na przykład ta, by w sporcie było mniej sportu, a więcej lifestyle'u. To tak jakby ktoś chciał, aby mniej cukru było w cukrze. To jakieś szamańskie pomysły, ale wiem, że ani Pan, ani ja tych reguł nie zmienimy. Nie dziś, nie jutro, może w ogóle.

wtorek, 12 kwietnia 2011

Gazprom wypowiada nam wojnę


18 kwietnia do Warszawy mają zjechać z Europy tzw. zieloni, aby protestować przeciwko eksploatacji złóż gazu łupkowego w Polsce. Przejął się tym nawet poseł PO Jarosław Gowin, pisząc wprost, że „Gazprom przystępuje do ofensywy”.
Dlaczego właśnie Gazprom i czemu najwięcej ekologów, którzy zamierzają u nas protestować przyjedzie z Niemiec? Gowin wyjaśnia to tak: „Jeśli zaczniemy wydobywać gaz, Nordstream straci ekonomiczny sens. Rozpoczyna się największa polska wojna w czasach pokoju”. A ja tylko przypomnę, że biegnący na dnie Bałtyku gazociąg to projekt rosyjsko-niemiecki. To dlatego za pieniądze rosyjskiego Gazpromu przyjedzie z Niemiec do naszej stolicy rzesza lewicowych aktywistów. Będą wmawiać światu i Polakom, że eksploatacja złóż gazu łupkowego zdewastuje środowisko naturalne i dlatego nie wolno tego gazu w Polsce wydobywać.
Projekt Nordstream został zaplanowany i jest realizowany bez uzgodnienia z Polską. Jak ktoś zauważył, możliwe, że współfinansowany jest jednak przez nasz kraj, chociażby z kolosalnych sum jakie płacimy Rosjanom za gaz, o wiele wyższych od tych, które płacą inni. A wszystko „dzięki” rządowi PO/PSL, który wieloletnią umowę na niekorzystnych warunkach z Rosją podpisał. Dlaczego tak postąpił?
Jeśli rozsądku w tej decyzji nie widać, to czego może być ona efektem? Szantażu? Przekupstwa? Pytam tylko, nie twierdzę, że tak było. Po prostu próbuję zrozumieć. O tym, że mamy bogate złoża gazu łupkowego rząd Tuska i Pawlaka wiedział jeszcze przed podpisaniem umowy z Rosjanami. To Moskwie zależało na podpisaniu nowego kontraktu, bo się bała naszych złóż. Nam był on niepotrzebny, wystarczyłby ten co był. Czemu więc podpisano nowy, wieloletni, na fatalnych warunkach?
Jeśli na dodatek okaże się prawdą, to o czym coraz głośniej się mówi, iż za większą częścią firm, które ubiegają się w naszym Ministerstwie Środowiska o koncesje na wydobycie gazu łupkowego stoją rosyjskie służby specjalne, to można powiedzieć, że „największą polską wojnę w czasach pokoju”, o której wspomniał Gowin, już na dzień dobry przegrywamy.

czwartek, 17 marca 2011

Prezes do Klubu Kokosa


Wiecie co to takiego Klub Kokosa? To funkcjonująca w Polonii Warszawa grupa piłkarskich nieudaczników, do której może wkrótce dołączyć były gwiazdor reprezentacji Polski Ebi Smolarek. Takie groźby pod jego adresem wypowiada prezes klubu Józef Wojciechowski. Na razie zapadła decyzja o usunięciu Ebiego z pierwszej drużyny, a to oznacza, że będzie trenował z zespołem Młodej Ekstraklasy. -Mamy nadzieję, że to zmotywuje go do wytężonej pracy i powróci do nas w lepszej dyspozycji - tłumaczy Jakub Krupa, rzecznik prasowy Polonii.
Wiecie co myślę o tej sytuacji? Sądzę, że do Klubu Kokosa powinien trafić tej wiosny prezes Wojciechowski. Proszę, niech sympatycy „Czarnych Koszul” na mnie się nie obrażają. Lubię Polonię jak wiele innych klubów – Legię, Wisłę czy Lecha, oczywiście pod warunkiem, że dobrze grają w piłkę. I jak każdego miłośnika dobrego futbolu martwi mnie, że Polonii nie idzie. A winą za fatalną sytuację drużyny obarczam właśnie właściciela klubu.
Ktoś powie, że to facet, który płaci i wymaga. Rzeczywiście, to z kieszeni Wojciechowskiego idą pieniądze na zespół – 180 tys. zł rocznie na pensję dla Daniela Kokosińskiego, od którego pseudonimu wziął swoją nazwę Klub Kokosa i 1,5 mln zł na roczne zarobki Smolarka. Ebi może wkrótce dołączyć do Kokosińskiego, którego uznano w Polonii za piłkarza nie dość dobrego i chciano się go pozbyć, ale „Kokos” mimo ofert z innych klubów nie chciał odejść, więc pieniądze dostaje, ale nigdzie nie trenuje, nawet z rezerwami.
Smolarek też dostał od prezesa propozycję nie do odrzucenia. Józef Wojciechowski na łamach „Przeglądu Sportowego” ujawnił, że Ebi ma trzy wyjścia: znajdzie sobie nowy klub, zrzeknie się połowy swojej pensji, albo trafi do osławionego Klubu Kokosa. Nie chodzę na treningi Polonii i nie wiem, czy gwiazdor przykładał się do pracy, czy nie. Wiem za to jedno. Piłkarski klub to nie automat z prezerwatywami. Nie działa w ten sposób, że wkładasz pieniądze i za chwilę masz co chciałeś.
Wojciechowski traktuje Polonię, jej piłkarzy i trenerów jak automaty. Wścieka się, kiedy nie dostaje od razu tego na co czeka – zwycięstw swojej drużyny. W ostatnich pięciu latach zwolnił 14 szkoleniowców, a ostatniego Holendra Theo Bossa wywalił z pracy zaledwie po pięciu meczach. Owszem, prezes płaci za wszystko i ma prawo wymagać, ale jak jest niecierpliwy to mógł się zająć biznesem, który przynosi zyski od zaraz, a nie inwestować w piłkarski zespół, który zwykle buduje się wiele miesięcy a niekiedy nawet 2-3 lata.
Właściciel Polonii wyjaśniał kiedyś, że zsyła słabych piłkarzy do Klubu Kokosa po to, by nie psuli graczy z zespołu Młodej Ekstraklasy, by nie zarażali młodych piłkarzy swoją indolencją i nieudacznictwem. Moim zdaniem Wojciechowski do klubu nieudaczników nadaje się idealnie. Mieć tak wielkie pieniądze jak on i przez kilka lat nie potrafić zbudować drużyny, która odniesie sukces to szczególny przykład indolencji i nieudacznictwa. Prezes do Klubu Kokosa!!! Może wtedy przestanie zarażać umysły innych przekazem, że kasa musi oznaczać sukces. Do tego potrzeba jeszcze rozumu i charakteru. Życzę ich Wojciechowskiemu jak najwięcej.

Fot. Łukasz Grochala/CYFRASPORT | NEWSPIX.PL

piątek, 11 marca 2011

Mózg

„O Michale Bonim mówią: mózg rządu Tuska” – napisała Renata Grochal w pierwszym zdaniu artykułu „Boni gasi, rządzi Tusk” w dzisiejszej „Gazecie Wyborczej”.
Skoro tak, to w przypadku OFE rząd nie użył mózgu, bo posłuchał minister Fedak, a nie Boniego. Ciekawe czy mózgu użyją Polacy, których emeryturami rząd Tuska łata kopaną przez siebie w ostatnich latach finansową dziurę.

czwartek, 10 marca 2011

Amicis zakopiensis

Pożegnalny benefis Adama Małysza „Skok do celu” zaplanowany na 26 marca może się nie odbyć. Organizator Wojciech Ziemski z firmy Transcontinental Services AG skarży się mediom, że Centralny Ośrodek Sportu, który jest właścicielem Wielkiej Krokwi, zażądał za wynajęcie skoczni 200 tys. zł, choć podobno wynegocjowano wcześniej kwotę 18 tys. zł. - Jeśli COS nie obniży ceny, odwołujemy imprezę - grozi Ziemski na łamach „Gazety Krakowskiej”.
Media dość bezkrytycznie powtarzały przez cały dzień za organizatorem benefisu jaka to wielka krzywda mu się dzieje. Tymczasem okazuje się, że sprawa wygląda nie tak jak Wojciech Ziemski ja przedstawił. - Jestem zbulwersowany tym, co wyczytałem w internecie na temat zawodów 26 marca w Zakopanem. Fakty są następujące: 7 marca COS, zarządzający Wielką Krokwią, otrzymał lakoniczne pismo od szwajcarskiej firmy odnośnie przeprowadzenia imprezy. Dziś, czyli 10 marca, wysłaliśmy odpowiedź. Nie padła żadna konkretna kwota za udostępnienie obiektu, gdyż nie wiemy, w jakim zakresie będzie wykorzystana infrastruktura - powiedział dyrektor COS Tomasz Lenkiewicz.
Postanowiłem sprawdzić kim jest organizator pożegnania Małysza. Okazało się, że to osobnik, który nazywa sam siebie „amicis zakopiensis”, ale jak dotąd niczego konkretnego dla Zakopanego nie zrobił. Sam za to od kilku lat na Zakopanem zarabia duże pieniądze. Wygrywał przetargi Tatrzańskiego Związku Narciarskiego, dzięki czemu podczas Pucharu Świata nie tylko sprzedawał na terenie skoczni reklamy, ale prowadził także cały catering. To spółka Ziemskiego od lat dostarczała organizatorom i sędziom zakopiańskiego PŚ zimowe kurtki, a także stroje dla delegatów tego miasta nieskutecznie zabiegających o organizację pod Giewontem mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym.
Nie mam nic przeciwko rzutkim biznesmenom, którzy mają dobre pomysły i dzięki nim potrafią odnieść finansowy sukces. Gdy jednak próbują się dorobić wykorzystując za grosze lub nieodpłatnie własność publiczną, taka przedsiębiorczość mi się nie podoba. Zbyt wiele fortun w III RP powstało na styku państwo – biznes lub samorząd – biznes, abym nie wiedział o co tu chodzi. Jeśli Wojciech Ziemski chce zarobić na benefisie niech zapłaci za wynajęcie Wielkiej Krokwi godziwe pieniądze, współmierne do spodziewanych zysków. Wtedy uwierzę, że jest przyjacielem Zakopanego i Adama Małysza.

środa, 9 marca 2011

Smacznego :)

O kondycji polskich mediów z najbardziej znanymi stacjami telewizyjnymi i radiowymi oraz tytułami prasowymi na czele najlepiej świadczy sprawa, którą się ostatnio zajmowały. Dywagowały, odpytywały na tę okoliczność „autorytety”, zleciły nawet badania, które miały odpowiedzieć na pytanie, czy gen. Jaruzelski powinien lecieć z prezydentem Komorowskim na beatyfikację papieża Jana Pawła II, czy nie.
Robiły wiele, nie spytały tylko generała, czy się do Rzymu wybiera. A on po paru dniach bicia piany wokół sprawy nagle oświadczył, że zostaje w domu. Jaki miało zatem sens mówienie i pisanie o problemie, którego właściwie nie było? Czy to są poważne media? Jesteście zadowoleni, że zamiast pożywnych jaj podano wam na talerzu wydmuszki? Jeśli tak, to życzę smacznego. Na szczęście nie mam z tą knajpą nic wspólnego.

czwartek, 3 marca 2011

Astma

„Przychodzi Marit do lekarza, a lekarz do niej mówi: - Z astmą jeszcze nikt nie wygrał”.
Dowcip usłyszałem w pracy. O norweskiej narciarce-astmatyczce mówi dziś pół świata. Czy zażywane przez Marit Bjoergen za zgodą sportowych władz lekarstwo, które zawiera budezonid i formoterol, umieszczone na liście zakazanych środków dopingujących, wyrównuje jedynie szanse osób chorych na astmę, czy daje im przewagę nad rywalkami takich leków nie przyjmującymi?
Opinie są różne. Mnie najbardziej przekonuje wygłoszona przez specjalistę chorób płuc prof. Kazimierza Roszkowskiego-Śliża, który nie ma wątpliwości, że zażywane przez Norweżkę lekarstwo pomaga jej nie tylko niwelować skutki choroby, ale także stawia ją w lepszej sytuacji od zdrowych rywalek. Nie będę tu wyjaśniał szczegółowo argumentacji profesora – kogo to interesuje może kliknąć w jego nazwisko i wszystkiego się dowiedzieć. Powtórzę za nim tylko jedno: „Każdy sportowiec wyczynowy powinien być zdrowy. Nie słyszałem, by kierowcą Formuły 1 została osoba o upośledzonym wzroku. /.../ W sporcie zawodowym, gdzie chodzi także o zarabianie wielkich pieniędzy, muszą być czyste reguły gry”.
A w przypadku Marit Bjoergen jasne nie są. Dlaczego chora na astmę kobieta biega wyczynowo na nartach skoro – jak twierdzi prof. Roszkowski-Śliż, a to przecież specjalista chorób płuc - leki brane przez astmatyka mogą przy wielkim wysiłku prowadzić do schorzeń układu krążenia, a także do odległych w czasie skutków ze skróceniem życia włącznie? Owszem, chorując na astmę biegać na nartach można, ale tylko rekreacyjnie, w ramach rehabilitacji. Ale ryzykować zdrowie i życie dla sławy i pieniędzy?
„Startuj, ale nie bierz leków z listy zabronionych. Startuj, lecz nie szukaj swej przewagi w fakcie, że jesteś chory” – mówi Kazimierz Roszkowski-Śliż. Właśnie. Profesor twierdzi, że gdyby astmatyk stanął na starcie biegu bez zażycia leku jego stan fizjologiczny byłby zbliżony do stanu człowieka zdrowego – nie ma wysiłku, nie ma skurczu oskrzeli, który powoduje problemy z oddychaniem. Szanse są równe.
Dzięki zażyciu znajdującego się w leku dopingu pojemność płuc chorego zwiększa się co najmniej o 10 procent. Choroba tworzy więc sytuację uprzywilejowaną dla biorącego lek jeszcze przed startem. Na dodatek – uważa profesor - zażyte specyfiki chronią przed zimnem i wysiłkiem, które powodują skurcz oskrzeli. Tej ochrony zdrowa osoba nie ma i dlatego rzęzi z wysiłku na podbiegach podczas gdy astmatyk wspina się pod górę bez najmniejszych objawów zmęczenia. To kolejna przewaga biorącego lek, tym razem wykorzystywana już w trakcie biegu.
Jaki stąd wniosek? Niech każdy wyciągnie go sam. Ja już to zrobiłem.

wtorek, 1 marca 2011

Prowokacja

Aktywiści z Ruchu Poparcia Palikota w szczecińskim ratuszu obok krzyża powiesili gwiazdę Dawida, islamski półksiężyc, krzyż prawosławny oraz atom - znak ateistów. Palikot domaga się obecności tych symboli także w Sejmie i grozi, że pozwie marszałka Schetynę, jeśli ten nie zezwoli na inne niż krzyż symbole na sali obrad. Przedstawiciele Ruchu Poparcia Palikota twierdzą, że „chcą w ten sposób zwrócić uwagę na problem dyskryminacji innych wyznań”.
Zastanawia mnie jak można dyskryminować wyznania, których symboli w przestrzeni publicznej nie ma? A nie ma ich dlatego, że obywatele polscy wyznania prawosławnego, muzułmańskiego, mojżeszowego i innych nie domagają się obecności swoich religijnych symboli w miejscach publicznych, w parlamencie, w ratuszach, w urzędach gmin.
Dlaczego domaga się tego Palikot? Czy jest prawosławnym, muzułmaninem, może wyznawcą judaizmu? Więc po co urządza hecę z symbolami religijnymi? Zapewniam, nie z troski o „wierzących inaczej”, bo problemu dyskryminacji innych wyznań niż katolickie w Polsce nie ma. Podobnie jak problemu dyskryminacji homoseksualistów. Każdy może w Polsce wierzyć w co chce, a nawet nie wierzyć. Z miłością i seksem jest tak samo, kochać można kogo się chce i iść do łóżka z kim się chce.
Dziś w Polsce problemem są tacy ludzie jak Palikot, który nie pytając o zdanie prawosławnych, muzułmanów i judaistów używa ich symboli religijnych do własnych celów, przybija je na ściany publicznych budynków tylko po to, aby zbić na tym polityczny kapitał. Podobnie zachowują się ci, którzy organizują homoparady, przez wiele żyjących w domowym zaciszu homoseksualnych par uważane za niepotrzebne i szkodzące ich środowisku prowokacje.
To co robi Palikot z religijnymi symbolami to właśnie prowokacja. To wykorzystywanie wyznaniowych mniejszości dla własnych politycznych rachub. Mniejszości te nie mają powodu czuć się w Polsce dyskryminowane. Miały i mają swoje kościoły, meczety i bożnice, w których się modlą. Mają własne fundacje i wydawnictwa. Nikt ludzi tych z powodu ich wyznaniowej odmienności w Polsce nie prześladuje. Hucpy organizowane przez Palikota tego nie zmienią i nikt rozsądny nie uwierzy, że jest inaczej.

niedziela, 20 lutego 2011

Marianne

"Prawda stanowi warunek wyjścia sobie ludzi naprzeciw, a dokładniej pogodzenia się ze swą przeszłością. To ważniejsze od pojednania się z generałami bezpieki" - mówi Marianne Birthler. W Niemczech pozwolono jej przez 10 lat pełnić funkcję pełnomocnika niemieckiego rządu ds. archiwów komunistycznej bezpieki. W Polsce uznano by ją pewnie za oszołoma, mohera i kaczystę. Wszystko dlatego, że u nas - w odróżnieniu od Niemiec - ważniejsze od ujawnienia prawdy o elitach kolaborujących z SB było i wciąż jest pojednanie z Kiszczakiem i jego podwładnymi.

czwartek, 17 lutego 2011

Fajni

Zastanawiałem się jak najkrócej sformułować różnicę między polityką uprawianą przez obecny rząd i prezydenta, a tą jaką prowadzili bracia Kaczyńscy gdy kierowali naszym krajem? Odpowiedź znalazłem w polskim „Forbesie”, w artykule Krystyny Doliniak zatytułowanym „Niepokorny Orban”. W tekście tym autorka cytuje premiera Węgier, który zwykł powtarzać: „Polityka jest klubem wojowników. Nauczyła mnie, by koncentrować się na celach, a nie okolicznościach”.
Viktor Orban precyzyjnie uchwycił to, co różni premiera Tuska i prezydenta Komorowskiego od ich poprzedników. Dla polityków PO ważniejsze od tego aby skutecznie reformować polskie państwo jest wykonywanie pustych gestów i umizgiwanie się do wyborców. Bardziej od stanowczego podnoszenia na forum UE i w kontaktach z Rosją ważnych dla Polaków kwestii dbają o wspomniane „okoliczności”, a więc o to, aby nie drażnić innych i dobrze wyglądać z nimi na zdjęciach.
To dlatego po blisko czterech latach rządów obecnej władzy nie przybywa w Polsce miejsc pracy, rosną za to podatki, ceny i dziura w finansach państwa. O tym jak ta różnica w podejściu do polityki odbija się na międzynarodowej sytuacji naszego kraju trafnie ocenił były prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko w wywiadzie dla tygodnika „Uważam Rze”: „Polska traci pozycję regionalnego lidera. To smutny fakt /…/ Unia pozbawiona jest takich polityków jak Lech Kaczyński, wielkich Europejczyków rozumiejących, że polityki europejskiej nie robi się tylko w Brukseli, Paryżu, Berlinie, ale również w Mińsku, Kiszyniowie, Tbilisi, Kijowie”.
Dla Jarosława Kaczyńskiego, który wspólnie z bratem uprawiał i nadal – jako jedyny w Polsce – uprawia realną politykę, najważniejsze było i jest zdobycie władzy po to, aby przy jej pomocy coś konkretnego zrobić – zreformować kraj i umocnić jego międzynarodową pozycję. To dlatego byli i do dziś są tak ostro atakowani, bo śmieli głośno powiedzieć, że III RP im się nie podoba i mieli własne pomysły na jej zorganizowanie i usytuowanie w Europie.
Dla całej reszty polskich polityków liczą się tylko pozory działania, sięganie po władzę jedynie dla niej samej. Z obawy przed jej utratą zamiotą pod dywan każdą aferę, nie zrobią żadnej reformy, która naraziłaby ich na utratę społecznego poparcia, a na międzynarodowym forum nie postawią twardo ani jednej ważnej dla Polski sprawy, aby móc dalej poklepywać się po plecach z Putinem, Merkel i Sarkozym i wciąż uchodzić za Europejczyków.
Oczywiście nie wielkich, takich co realnie coś znaczą i o których mówił Juszczenko. Oni chcą być tylko „fajni” i należeć do „dobrego” towarzystwa.
A Polska i Polacy? Zostawmy to na boku. Kogo to dziś obchodzi poza jednym facetem uznanym przez „fajnych z dobrego towarzystwa” za oszołoma.

czwartek, 10 lutego 2011

Emerytura

Jeden z bardzo znanych celebrytów odważył się publicznie oświadczyć, że w najbliższych wyborach na Platformę Obywatelską głosował nie będzie. Co go popchnęło do tak radykalnego kroku? Podał kilka powodów, ale najważniejsza pretensja zawarta jest chyba w zdaniu: „wchodzicie na moją emeryturę”.
Nie dziwię się facetowi. Ja też nie będę głosował na PO, bo nie chcę być ograbiany z własnych pieniędzy, które przez ostatnie 10 lat odkładałem w funduszu emerytalnym. Tak jak on zachować powinien się każdy człowiek na widok próbujących go wyrolować cwaniaków.
Ciekawe jak w najbliższych wyborach będą głosować ci spośród moich znajomych, którzy podobnie jak celebryta poparli cztery lata temu Platformę i Tuska? Czy odezwie się w nich instynkt samozachowawczy? Czy odszukają w swoich głowach odrobinę oleju, aby zrozumieć, że rząd chcąc przerzucić większość emerytalnych składek z OFE do ZUS zamierza ich w biały dzień okraść?
Jeśli Tusk i jego kolesie oszwabią nas, a mimo to znów wygrają wybory, stracę resztki nadziei, że żyję w normalnym kraju.

wtorek, 8 lutego 2011

Filut

Bronisław Komorowski oceniając pierwsze półrocze swojej prezydentury – rzeczywiście tylko jego prezydentury, bo Polska i Polacy niewiele mają korzyści z niej płynących – uznał, że w polityce zagranicznej jest zdobywcą „korony Himalajów”. Mają o tym świadczyć jego spotkania z papieżem oraz prezydentami USA, Rosji, Niemiec i Francji. „To jest dowód, że Polska odzyskuje swoją pozycję kraju o stabilnej polityce, ważnego partnera i kraju, z którym chce się utrzymywać kontakty na najwyższych szczeblach” – stwierdził BeKa.
Oglądając telewizyjne relacje czy zdjęcia z tych spotkań ktoś mógłby pomyśleć, że świadczą one o czymś więcej niż zwyczajnej praktyce dyplomatycznej, która polega na tym, że głowy państw od czasu do czasu spotykają się ze sobą, klepią po plecach i uśmiechają do kamer. Ale czy to wystarczający powód, aby się pysznić tymi rutynowymi spotkaniami i porównywać do wyczynów ludzi naprawdę wybitnych jak Reinhold Messner czy śp. Jerzy Kukuczka? Przygnębia mnie ta pyszałkowatość, bo świadczy, że zamiast męża stanu Polacy wybrali filuta, który z powagą najwyższego urzędu w państwie niewiele ma wspólnego.
I jeszcze to zdanie o odzyskiwaniu przez Polskę „pozycji kraju o stabilnej polityce”. Że niby jakiej? Stabilnej dlatego, że filut podczas spotkań w Himalajach nie zaskakuje innych prezydentów trudnymi pytaniami, nie porusza z nimi kontrowersyjnych, ale ważnych dla Polski zagadnień, a jedynie robi sobie z nimi zdjęcia i pokazuje nam później jako dowód swojego geniuszu? To co robi filut to tylko marketing polityczny, a nie służba własnemu państwu. To są drwiny z pełnionego urzędu i z Polaków. Łatwiej mi je znieść, bo nie ja filuta wybrałem. Ciekawe jak się czują ci, którzy go na urząd wsadzili?

czwartek, 27 stycznia 2011

Anonimowy prezydent

Czytam na Onecie informację o spotkaniu prezydentów Polski i Niemiec w Oświęcimiu. Artykuł ma blisko dwa tysiące znaków, lecz ani w tytule, ani w leadzie, ani w tekście nie pada nazwisko głowy państwa niemieckiego. Autorowi i redaktorom tak śpieszno było przekazać co miał do powiedzenia ich złotousty prezydent Bronisław Komorowski, że o Christianie Wulffie całkiem zapomnieli. Przedłożyli propagandową służbę nad dziennikarską rzetelność.