wtorek, 28 września 2010

Pułkownik

Wszyscy młodzi, piękni, wykształceni i z dużych miast pewnie nie mogą już ścierpieć jakichkolwiek informacji na temat katastrofy smoleńskiej, bo to przecież prehistoria, a dla nich – podobnie jak dla premiera – liczy się tu i teraz. Tymczasem ja na to, co Nowych Polaków nie obchodzi reaguję z zaciekawieniem. Pewnie dlatego, że ani młody, ani piękny, ani z dużego miasta nie jestem. Studia wprawdzie ukończyłem, ale ponad 30 lat temu na państwowym Uniwersytecie Warszawskim, a nie na tych świetnych, prywatnych, płatnych uczelniach, produkujących seryjnie młodych i pięknych absolwentów, dlatego zapewne odbiegam od współczesnego ideału człowieka nowoczesnego.
Na portalu Wirtualna Polska odnalazłem właśnie wiadomość, przedrukowaną za „Gazetą Polską” (widocznie ktoś uznał ją za ciekawą), że „w tajnych aktach prokuratury znajduje się zeznanie funkcjonariusza BOR, który po katastrofie w Smoleńsku widział trzy karetki pogotowia odjeżdżające z miejsca wypadku na sygnale”. Kogo wiozły, skoro Rosjanie twierdzą, że wszyscy pasażerowie polskiego samolotu zginęli jednocześnie? Przecież nieboszczyków nie wozi się karetkami na sygnale. A może nie wszyscy zginęli? 10 kwietnia o godz. 11.07 czasu polskiego, a więc dwie godziny po tragedii, rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Piotr Paszkowski podał informację, że trzy osoby przeżyły, lecz są ranne. Co zatem z tymi trzema osobami się stało?
Płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie, spytany czy sprawdzono te informacje, czy próbowano ustalić kogo wywiozły z lotniska rosyjskie karetki i jaki jest los rannych, nie potrafił albo nie chciał nic powiedzieć. A powinien był tę sprawę wyjaśnić. Po co jakieś oszołomy mają spekulować, że trzech pasażerów katastrofę przeżyło, ale Rosjanie ich dobili, by nie mogli zeznać co tak naprawdę się stało z samolotem, a potem szybko na sygnale wywieźli karetkami, by nikt nie znalazł w ich ciałach kul od rosyjskich karabinów.
Panie pułkowniku, niech pan coś powie! Niech pan zaprzeczy bredniom tych oszołomów! Niech pan wyjaśni całą tę sprawę ze strzałami słyszanymi tuż po katastrofie i karetkami wyjącymi nie wiadomo dlaczego, skoro nie było kogo ratować. Niech pan to zrobi dla nas wszystkich, dla premiera, dla prezydenta, dla Polski.

sobota, 25 września 2010

Potem

Jesteś niecierpliwa. Widać to w sposobie, w jaki rozmawiasz i prowadzisz auto. Zanim do niego wsiadłem spytałaś, czemu zaprosiłem cię na kawę. Chciałaś to wiedzieć wcześniej. Może po to, by ewentualnie odjechać z piskiem opon beze mnie. Ruszyliśmy i w ciągu pół godziny opowiedzieliśmy sobie własne historie. O byłych partnerach i dzieciach. O swoich rozczarowaniach i marzeniach.
Zaskoczyła mnie twoja otwartość i tempo w jakim odkrywałaś się przede mną. Jakbyś chciała bym jak najszybciej dowiedział się o tobie wszystkiego i zanim dojedziemy do celu zdecydował, czy chcę z tobą tam wysiąść. Byłaś cholernie szybka, a ja coraz bardziej czułem, że za tobą nie nadążam. Po tej niezwykle intensywnej połowie godziny spędzonej w aucie prawdopodobnie poczułaś, że powiedzieliśmy sobie aż nadto wiele, byśmy mogli teraz spokojnie gdzieś posiedzieć i porozmawiać.
Ja wręcz przeciwnie, potrzebowałem czasu. Uważałem, że gdybyśmy usiedli przy kawie w jakimś spokojnym miejscu może byś nieco wyhamowała, a ja bym wtedy cię dogonił. Wyrównalibyśmy krok, tempo i może nie od razu, ale doszlibyśmy razem do chwili, w której czulibyśmy, że jesteśmy naprawdę razem. Rozstaliśmy się w centrum miasta. Nie poszliśmy na kawę. Przełożyliśmy to na potem. Jeśli w ogóle będzie jakieś potem.

wtorek, 21 września 2010

Plan

Demiurgowie organizujący polskie życie polityczne do dziś nie mogą zapewne odżałować, że pod Smoleńskiem nie zginęli obaj bliźniacy, tak bardzo im przeszkadzający w budowie idealnego państwa, w którym wszyscy będą żyć ze wszystkimi w zgodzie, gdzie zapanuje powszechna miłość i dobrobyt. Ci specjaliści od budowania politycznych fasad – a zbudowali ich w ostatnim 20-leciu sporo, bo kiedy wyczerpują się możliwości działania jednej, trzeba stworzyć nową – myślą ponoć dziś o tym, aby dorobić PO dwa skrzydła, po rozłożeniu których „partia ludzi młodych, wykształconych i z dużych miast” zajmie większość sejmowych grzęd i bez oglądania się na inne ugrupowania będzie mogła robić co jej się tylko podoba.
Pisze o tym we „Frondzie” Stanisław Żaryn, nie będę więc wyjaśniał szczegółów tego planu. Zauważę tylko, że o wiele łatwiej wspomnianym demiurgom byłoby ów plan zrealizować, gdyby pozostały przy życiu bliźniak i jego ugrupowanie byli wyciszeni, nijacy, podobni do posła Gowina, który niby z pozycji konserwatywnych czasami krytykuje rządzących kolegów z PO, ale nikt się jego gadaniem specjalnie nie przejmuje. Zmiana przez PiS politycznego kursu na bardziej konfrontacyjny to być może próba zapobieżenia prawdopodobnemu przeciąganiu ludzi z liberalnego skrzydła tej partii do nowej, konserwatywno-liberalnej formacji, którą mogą chcieć zbudować spece od politycznych dekoracji. Wezwanie przez bliźniaka do lojalności Jakubiak, Kluzik-Rostkowką i Poncyliusza dziś może być skuteczne, bo jutro mogłoby być za późno.
Demiurgowie chętnie też zagospodarują tych polityków SLD, którym nie po drodze z nowym kierownictwem postkomunistycznej partii. Przyjąć ich do PO nie byłoby marketingowo roztropnie, ale założyć z nimi nową lewicę, chociażby pod tymczasowym szyldem Ruchu organizowanego przez Palikota miałoby sens, bo osłabiłoby emancypującego się po lewej stronie Napieralskiego. Belka, Cimoszewicz i Kalisz to ludzie, którzy pod nowym sztandarem mogą wespół z Palikotem uzbierać kilka, może nawet kilkanaście procent głosów. A wtedy od lewa do prawa na polskiej scenie politycznej rozsiądzie się towarzystwo wzajemnej adoracji, które dla uwiarygodnienia różnic między sobą od czasu do czasu nawet się o coś pospiera, ale gdy będzie trzeba i tak zagłosują za właściwą ustawą i wybiorą kogo trzeba.

poniedziałek, 20 września 2010

Alarm

W Paryżu antyterrorystyczny alarm. Ryzyko zamachów wzrosło po przyjęciu w ubiegłym tygodniu ustawy zakazującej noszenia w miejscach publicznych muzułmańskich zasłon. W odpowiedzi ugrupowania islamskie zagroziły terrorystycznymi atakami. Muzułmanie najwidoczniej uznali, że parlamentarna większość nie ma prawa wprowadzać nieprzyjaznych im regulacji, jednocześnie przypisali sobie prawo do zabijania francuskich obywateli.
Wyznawcy Allaha mogliby wrócić do swoich ojczyzn skoro nie podoba im się państwo francuskie, oni jednak wolą wysadzić je w powietrze. No cóż, można i tak, ale co to ma wspólnego z demokratycznym społeczeństwem z takim mozołem budowanym od lat przez poprawnych politycznie polityków Unii Europejskiej? Coś im ta budowla nie wyszła i jeśli nawet teraz nikt nie podłoży pod nią bomby, to za 50 lat muzułmanów będzie w Europie tylu, że sięgną po władzę w wyborach i legalnie zrobią z UE kalifat.

środa, 15 września 2010

Zaskakują

Po klęsce 0:6 z Hiszpanią, która była pierwszą od półwiecza tak wysoką porażką piłkarskiej reprezentacji, doczekaliśmy się kolejnego „osiągnięcia” jej obecnego selekcjonera Franciszka Smudy. Prowadzona przez niego drużyna narodowa została sklasyfikowana na 66. miejscu światowego rankingu – najniższym w historii, wyprzedzają nas nawet… Iran i Uganda.
Rozumiem argumenty tych, którzy bronią Smudy – że buduje nową reprezentację, że eksperymentuje, że ma jeszcze czas. Rozumiem, ale nie akceptuję. Oczekuję od opiekuna polskiej kadry odpowiedzialności za każdy wynik jego drużyny, zwłaszcza za porażki, ale jej nie widzę. Oczekuję, że szkoleniowiec wyciągnie wnioski z przegranych, ale tego nie dostrzegam. Facet wciąż chce tylko jednego – by jego zespół grał „swoje” nie oglądając się na umiejętności rywali.
To parcie do gry „własnej” może i byłoby chwalebne gdybyśmy mieli w Polsce piłkarzy klasy podobnej jak Xavi, Sneijder, Forlan czy Schweinsteiger – by wymienić chociażby gwiazdy półfinalistów tegorocznych mistrzostw świata – ale największą gwiazdą polskiego futbolu jest Robert Lewandowski, który jest rezerwowym w przeciętnym klubie niemieckim, przeciętnym, bo Borussia Dortmund do Ligi Mistrzów nie awansowała. Z naszymi przepłacanymi i zblazowanymi futbolistami Europy nie podbijemy. Możemy co najwyżej przygotować zespół rzemieślników, których opiekun kadry będzie potrafił zmobilizować do wysiłku i dokładnie wskaże każdemu co ma robić na boisku.
Czytałem gdzieś wypowiedź jednego z kadrowiczów Smudy, że na treningach piłkarze nie słyszą żadnej sensownej rady natury technicznej czy taktycznej. Selekcjoner rzuca im piłki i każe wykonywać rutynowe ćwiczenia, które z powodzeniem mogliby wykonywać we własnym ogródku zamiast na zgrupowaniu. „Franz” najwyraźniej uważa, że poza selekcją nie musi nic robić, że jego reprezentacja po prostu kiedyś „zaskoczy”. Nie wierzę, że to się uda. Smuda i jego wybrańcy jak dotąd „zaskakują” nas w inny sposób – osiągnęli poziom, na jaki polski futbol dotąd jeszcze nie upadł.

poniedziałek, 6 września 2010

Nerwy

„No cóż, przyznaję, że puściły mi nerwy, bo nie reagowałeś na inne niż własne argumenty” – przyznał ktoś ostatnio kiedy wyliczyłem mu personalne uwagi na mój temat, jakie padły z jego strony podczas dyskusji. Takich osobników jak ów jegomość jest więcej. Denerwują się, że myślisz inaczej niż oni. Gdy na ich argumenty przedstawiasz im własne oni się wściekają, oskarżają cię o to, że jesteś ortodoksem, manipulatorem, wariatem, malkontentem, człowiekiem złośliwym i niespełnionym, że cechuje cię brak logiki i agresywna śmieszność.
„Nie reagujesz na inne niż własne argumenty” – ta sentencja zawiera nieuprawnione oczekiwanie, abyś odstąpił od swoich poglądów i zaakceptował opinie, które wygłaszają inni. A przecież immanentną cechą dyskusji jest różnica zdań, tak jak w polityce, która polega na wyborze różnych sposobów rozwiązywania problemów państwa i jego obywateli. W demokracji chodzi o to, aby nikogo nie wykluczać z dyskusji ani z polityki tylko dlatego, że myśli inaczej. Osobnicy, o których piszę nie chcą z tobą dyskutować gdy się z nimi nie zgadzasz, tylko przypinają ci etykietę świra albo agresora.
Jeden znajomy po wizycie na moim blogu kiedyś napisał: „Więcej już tu nie wchodzę, bo mój niesmak sięgnął zenitu. Nie dlatego, że mam inne poglądy, ale dlatego, że Ty swoje forsujesz, narzucasz, przemycasz”. Oskarżył mnie o to, że piszę co myślę! To tak jakby odwiedził mnie w moim domu, przejrzał książkę, którą odłożyłem na stół po jego przyjściu, albo obejrzał ze mną film, który właśnie oglądałem, a potem przy wyjściu zarzucił mi, że zmusiłem go do czytania lub oglądania czegoś co mu się nie podoba.
Myślę, że ludziom tym w obliczu poglądów innych niż ich własne puszczają nerwy jedynie dlatego, że brakuje im pewności co do własnych racji. Gdyby byli ich pewni nie mieliby powodu się denerwować i napadać na tych, którzy z nimi się nie zgadzają. Wolę myśleć o tym w ten sposób, niż że to efekt upadku obyczajów. Zwłaszcza, że ów upadek dotknąłby ludzi, którzy aspirują aby być „przewodnią siłą narodu”. Przywództwa ludzi źle wychowanych bym nie zniósł, zwłaszcza takich, którzy nie wiedzieć czemu sami siebie uważają za lepszych, mądrzejszych i piękniejszych od innych.