Euroentuzjaści alergicznie zareagowali na zapowiedź Davida Camerona, że zamierza renegocjować relacje Wielkiej Brytanii z Unią Europejską, zredukować je głównie do wspólnego rynku i wystąpić z części unijnych polityk. „Niebezpieczna gra”, „igranie z ogniem”, „tragikomedia” – to tylko niektóre opinie na temat wystąpienia brytyjskiego premiera.
Dlaczego tak źle zareagowano na słowa Camerona? Bo brytyjski
premier pokazuje innym krajom, że pozostawanie w Unii nie jest jedyną
alternatywą, a taki punkt widzenia zagraża pozycji eurokratów zmierzających do totalnego
poddania członkowskich krajów wymyślanym przez siebie dyrektywom. O tym, że w
dużej części są to złe regulacje najlepiej świadczy fatalna sytuacja strefy euro
i nieskuteczna walka z panującym w niej kryzysem.
UE, która na początku miała być tylko wspólnotą rynkową, za
sprawą lewicowych polityków przekształcana jest w strukturę, w której coraz
mniej do powiedzenia mają kraje członkowskie, a o coraz większych obszarach działalności
decydują unijni urzędnicy. Tych ostatnich, ostro krytykujących Camerona,
najbardziej chyba wytrąciła z równowagi zapowiedź premiera, że kwestię brytyjskiego
członkostwa w Unii zamierza poddać pod referendum. Zapewne zdaniem eurokratów, to oni lepiej wiedzą co jest dobre dla ludzi.
Przez kilkadziesiąt lat PRL rządzili nami podobni mądrale,
którym się wydawało, że wiedzą lepiej i urządzali Polskę po swojemu, wbrew woli obywateli. Mam
nadzieję, że w Wielkiej Brytanii dojdzie do referendum i skończy się ono zwycięstwem
eurosceptyków, a przykład ten będzie zaraźliwy i za kilka lat wolne narody rozwalą eurokomunę. O ile wcześniej UE sama się nie zawali pod ciężarem generowanych przez siebie problemów, których nie potrafi rozwiązać.