czwartek, 11 marca 2010

Piekielne istoty

Obejrzałem "Niebiańskie istoty" z 1994 roku w reżyserii Petera Jacksona (ten od "Władcy Pierścieni"), z debiutującą Kate Winslet. To dobrze zrealizowany film, imponujący plastyczną oprawą i aktorstwem. Odpychający jednak z uwagi na opowiedzianą w nim ponurą historię matkobójstwa dokonanego przez nastolatkę i jej koleżankę, jaka wydarzyła się naprawdę pół wieku temu w nowozelandzkim Christchurch.
To jeden z tych filmów, po obejrzeniu których - jak po "Milczeniu owiec" - mam wątpliwość czy powinny zostać nakręcone. To historie ludzi bez wątpienia złych, ale opowiedziane w sposób, który budzi w widzach sympatię dla zbrodniarzy, zboczeńców i psychopatów, takich jak Hannibal Lecter czy chociażby Juliet Hulme i Pauline Parker, którym się wydawało, że są tytułowymi niebiańskimi istotami i że wolno im więcej niż innym.
Martwi mnie, że sztuka poprzez swoje wyrafinowanie próbuje relatywizować wartości, których podważać się nie powinno, że niekiedy sprawia, iż zbrodniarz i jego ofiara zamieniają się miejscami i to ten pierwszy budzi nasze współczucie, choć z pewnością nie zasługuje na nie. Matka Pauline Parker nie dała córce najmniejszego powodu, by ta dokonała tak odrażającego czynu. Gdyby było inaczej reżyser powinien wykazać, że matka była winna szaleństwa córki. Wtedy film miałby sens. A tak nie rozumiem czemu Jackson opowiedział tę historię? Aby pokazać czyste szaleństwo i jego skutki? By w końcowych napisach poinformować, że matkobójczynie wypuszczono na wolność zaledwie po kilku latach? Jaki to wszystko ma sens?