sobota, 30 stycznia 2010

Media

Opis stanowiska pracy: zatrudnimy osobę ze znajomością zasad korekty i redagowania tekstów do pracy w redakcji tygodnika ekonomicznego. Informacje dodatkowe: wykształcenie średnie zawodowe. Minimalne doświadczenie: tylko praktyki” – tej treści ogłoszenie znajduję w jednym z portali pracy.
Wystarczy matura z technikum ekonomicznego? Kiedyś nie tylko dziennikarze i redaktorzy musieli mieć wyższe wykształcenie, ale także korektorki, które zwykle były po studiach polonistycznych. Niepotrzebne doświadczenie? Kiedyś co najmniej rok terminowało się w redakcji jedynie za wierszówkę i dopiero potem – oczywiście jak się przez ten rok człowiek czymś wykazał – mógł liczyć na stałą pracę.
Te ogłoszenie to znak czasu. To dowód na to jak spsiał zawód dziennikarza i korektora, jak obniżają się zawodowe standardy w polskich mediach. Nie chodzi tylko o poziom pracujących w nich ludzi. Chodzi także o sposób selekcji tego co ważne i sposób ekspozycji różnych wiadomości w telewizji czy gazecie.
Gdy 30-40 lat temu dwaj uczniowie dopingowani przez kolegów pobili się po lekcjach, po walce podali sobie ręce i rozeszli się do domów. Dziś TVN poinformowałaby całą Polskę w głównym wydaniu swoich wiadomości o takim incydencie, wzywając do walki z przemocą w szkole, a „Fakt” zrobiłby z tego sensację na pierwszą stronę i opisał na pięciu kolumnach.
Wracam do swoich zajęć. Polecam książkę "Aleksander II. Ostatni wielki car" Edwarda Radzińskiego i cygaro "Spirit Of Cuba" Aleca Bradleya.

środa, 20 stycznia 2010

Czepialscy

Najpierw czepiali się Franciszka Smudy, trenera piłkarskiej reprezentacji Polski, że zgodził się na styczniowy wyjazd kadry do Tajlandii na turniej o Puchar Króla, bo – jak twierdzili – to wyjazd szkoleniowo nieuzasadniony, bo w styczniu w piłkę grają tylko w Anglii, bo nasi piłkarze, mający akurat zimowe wakacje, będą bez formy.
Może termin turnieju najbardziej optymalny nie jest, ale skoro kadrowicze nie mają ligowych obowiązków, to jest to idealna okazja, by ich zabrać na kilkanaście dni do ciepłego kraju i nie tylko z nimi potrenować, ale także sprawdzić w towarzyskich meczach przydatność kandydatów a także taktyczne pomysły nowego opiekuna reprezentacji. Morten Olsen, selekcjoner Duńczyków, którzy też grają w Pucharze Króla, jest doświadczonym trenerem i kolejny raz przyjeżdża w styczniu do Tajlandii, może więc jakieś szkoleniowe uzasadnienie w tym widzi.
Teraz napadli na Smudę z powodu żony, która pojechała z nim do Tajlandii. Jak twierdzi trener – a nie ma powodu mu nie wierzyć – małżonka jest tam na jego koszt. Niektórym dziennikarzom mimo to nie podoba się, że do takiej sytuacji doszło. „Smuda nie pojechał do Tajlandii na wakacje, ale do pracy. Skoro zabrał małżonkę, to znaczy, że nie traktuje tej pracy poważnie – oburza się Michał Pol. A Pawła Czado ciekawi „co Smuda odpowie kadrowiczom, jeśli oni będą chcieli zabrać małżonki na kolejne zgrupowanie?”
Czy obecność żony trenera na zgrupowaniu kadry to wystarczający powód, by uznać jego stosunek do swojej pracy za niepoważny? Nie sądzę. Gdyby zgrabna pani Smudowa przechadzała się w bikini obok boiska, na którym trenują kadrowicze i słała promienne uśmiechy mężowi, piłkarze i sam trener mogliby być lekko rozkojarzeni. Jeśli jednak małżonka nie towarzyszy Smudzie podczas treningów i odpraw, to nie ma się co czepiać.
A co do kwestii, że zawodnicy też mogliby zechcieć zabrać swoje żony na zgrupowanie, nie widzę problemu. Historia zna przypadki, że kobiety towarzyszyły reprezentantom niektórych krajów na obozach treningowych i to przed ważniejszymi turniejami niż Puchar Króla. Nie można też wykluczyć, że pomysł zabrania własnych pań akurat do Tajlandii niekoniecznie spodobałby się piłkarzom. Ciekawe co by odpowiedział red. Czado, gdyby niektórzy kadrowicze taką propozycję skwitowali słynną anegdotą o wożeniu drewna do lasu.
Ale dałem czadu!

wtorek, 19 stycznia 2010

Idole

Celine Dion na scenie programu „American Idol” zaśpiewała na żywo przebój pt. „If I Can Dream” z... nieżyjącym od dawna Elvisem Presleyem. Nie wierzycie? To obejrzyjcie i posłuchajcie DUETU, który teoretycznie nie mógł razem wystąpić, a jednak wystąpił!
Prawda, że Elvis wygląda jak żywy? Oczywiście to nie był on, tylko – jakby to powiedzieć – jego hologram, albo impersonator, ewentualnie fantom. W każdym razie publiczność na widowni i my przed monitorami mamy wrażenie, że oto Presley zmartwychwstał, stoi przed nami i dla nas śpiewa. Nad tym eksperymentem pracowano ponad półtora roku a jego koszt wyniósł około 100 tys. dolarów.
Współczesna nauka i technika mogą wszystko. To fascynujące i przerażające zarazem. Możliwe, że na najbliższym zjeździe SLD w Sali Kongresowej wyjdzie na scenę i przemówi komunistyczny idol Władysław Gomułka znany pod pseudonimem "Wiesław", przypominając sukcesy PRL, jak to "staliśmy nad przepaścią, ale potem - dzięki partii - zrobiliśmy ogromny krok naprzód".
Boże, jakich czasów dożyliśmy!

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Smutne święto

Przyznanie RPA organizacji piłkarskich mistrzostw świata to był błąd. Afryka to kontynent biedny i wstrząsany wciąż konfliktami, a to oznacza, że podczas tegorocznych finałów MŚ będzie trudno o komercyjny sukces. Pierwszym sygnałem, że podczas pierwszego w historii afrykańskiego mundialu może nie być bezpiecznie był terrorystyczny zamach w Angoli na jedną z reprezentacji udających się na Puchar Narodów Afryki – zginęło w nim trzech członków reprezentacji Togo. Z zagrożenia doskonale zdają sobie sprawę organizatorzy mistrzostw świata, dlatego na każdego uczestnika turnieju - oprócz ekip piłkarskich chodzi tu także o arbitrów, działaczy i dziennikarzy – przypadać ma po dwóch ochroniarzy.
Z problemem braku bezpieczeństwa wiąże się kwestia sprzedaży biletów. Do RPA może przyjechać mniej zagranicznych kibiców niż w przypadku poprzednich mundiali. Trudno się dziwić, skoro zamiast cieszyć się futbolowym świętem będą oni musieli przestrzegać zaleceń organizatorów, które tak naprawdę sprowadzają się do rady, aby nie wychodzić z hotelu. Ciekawa perspektywa – pojechać na piłkarskie mistrzostwa świata i siedzieć w pokoju! Po prostu wspaniała zabawa!
Do tego dochodzą kłopoty ze sprzedażą biletów lokalnym fanom. Po prostu mieszkańców RPA nie będzie stać na ich kupno, mimo iż najtańsze wejściówki kosztują tylko 20 dolarów. To i tak kilka razy drożej niż w przypadku biletów na mecze ligowe. Poza tym przedsprzedaż prowadzona jest w bankach i w internecie, do którego dostęp mają nieliczni. Efekt może być taki, że na tegorocznych mistrzostwach świata trybuny będą świecić pustkami.
Tak się kończą inicjatywy będące efektem politycznej poprawności zamiast realnej oceny możliwości. Podyktowana zapewne chęcią afirmacji i dowartościowania mieszkańców Afryki decyzja o przyznaniu mundialu RPA, może okazać się finansową katastrofą, za którą zapłacą biedni mieszkańcy tego kraju. Bo nie sądzę by szefowie futbolowej mafii, występującej pod oficjalną nazwą FIFA, pomogli rządowi RPA pokryć ewentualny deficyt.

piątek, 15 stycznia 2010

Ideał

„Trzydziestoletni matematyk Peter Backuse postanowił wyliczyć prawdopodobieństwo spotkania w Londynie idealnej partnerki” – czytam w Wirtualnej Polsce. Wymagania miał nieduże. Miała m.in. mieszkać w Londynie, być w odpowiednim dla zainteresowanego wieku (24-34 lata), powinna być też wolna i szczupła. Okazało się, że istnieje tylko... 26 kobiet, które spełniają wszystkie jego wymagania. Oznacza to, że prawdopodobieństwo spotkania idealnej partnerki ma jak 1 do 285 tysięcy.
Sam zainteresowany uważa, że łatwiej spotkać kosmitę niż idealną kobietę. Moim zdaniem, gdyby Peter miał wyjątkowy fart i spotkał jeden z owych 26 ideałów, pewnie po kilku tygodniach - najwyżej po paru miesiącach - przekonałby się, że jego dziewczyna idealna nie jest. Nobody is perfect.

wtorek, 12 stycznia 2010

Ryśki

Ciszej ostatnio w mediach o globalnym ociepleniu. Nic dziwnego, skoro na całym świecie - od USA po Europę - śnieżne zawieje i mrozy paraliżujące życie wielu państw. Możliwe jednak, że z wiosną temat wróci, bo na strachu przed "global warming" budowane są nie tylko kariery polityczne (np. byłego wiceprezydenta USA Ala Gore'a), ale także nadzieje na gigantyczne zyski (np. firm oferujących energooszczędne technologie i systemy kontroli emisji dwutlenku węgla). Wpływ owych technologii i systemów na temperaturę będzie pewnie znikomy, ale jeśli rządy poszczególnych krajów pod wpływem cieplarnianego lobby wydadzą po kilkadziesiąt miliardów euro na przeciwdziałanie ociepleniu, wiele firm zarobi na tym gigantyczne pieniądze.
Ostre zimy powtarzające się w USA od kilku lat, a także atakujące ostatnio Europę nakazują weryfikować tezę o grożącym nam globalnym ociepleniu. Przeczytałem w "Rzeczpospolitej", że jeden z "najwierniejszych członków Kościoła Światowego Ocieplenia", niejaki Mojib Latif, profesor uniwersytetu w Kilonii, ogłosił "pauzę" w globalnym ociepleniu, która ma trwać nawet dwie dekady - zimą ma śnieżyć i mrozić, a latem nie być upalnie. Co ciekawe Latif ogłosił swoją prognozę już w 2008 roku, ale jakoś nikt jej nie zauważył i żadne media nie nagłośniły, choć powtórzył ją publicznie także w ubiegłym roku. Może dlatego nikt się nią nie zainteresował, że była to prognoza pod prąd obowiązującej mody na straszenie obywateli i rządów skutkami światowego ocieplenia.
Media uderzają w alarmistyczne tony nie tylko w tej sprawie. Ostatnio straszyły świat świńską grypą. Propaganda ta wydała się podejrzana Wolfgangowi Wodargowi, przewodniczącemu podkomisji zdrowia Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Niemiecki socjalista jest inicjatorem pomysłu przesłuchań ws. świńskiej grypy. Jego zdaniem między koncernami produkującymi szczepionki przeciw wirusowi A/H1N1 a specjalistami Światowej Organizacji Zdrowia mogło dojść do zmowy, a miliony ludzi narażono na kontakt z niebezpiecznymi szczepionkami.
Przesłuchania w tej sprawie rozpoczną się ponoć pod koniec stycznia. Nie cieszyłbym się jednak tym zbytnio. Nie można bowiem wykluczyć, że w efekcie tych przesłuchań Wodarg okrzyknięty zostanie oszołomem, a fakt wydania przez wiele europejskich rządów milionów euro na niesprawdzone szczepionki, z których obywatele korzystali niechętnie, bo się ich bali, uznany zostanie przez media za całkowicie uzasadniony. Zyskiem koncernów farmaceutycznych oczywiście.
Podobnie może się skończyć nasza afera hazardowa. Wiele wskazuje na to, że niektórzy z sejmowych komisarzy szukając winnego najchętniej wskazaliby palcem nie na Rycha, Zbycha czy Miro, ale na całkiem kogo innego, używając przy tym argumentu, że Ryśki i ich kumple to fajne chłopaki. Najsmutniejsze jest to, że wielu pożytecznych idiotów gotowych jest w to uwierzyć.

czwartek, 7 stycznia 2010

Naiwność

Dobrze się stało, że Tomasz Wałdoch, były reprezentant Polski i kapitan Schalke 04 nie został asystentem Franciszka Smudy. Ktoś tak naiwny jak Wałdoch nie pasuje do PZPN. Tam pracują cwaniacy, a on głupi zwolnił się z pracy w klubie, bo Smuda mu obiecał, że go zatrudni w swoim sztabie. Tymczasem zamiast Wałdocha zatrudniono kogoś innego, a „Franz” nie miał tu nic do gadania. Decyzję podjęli ludzie z PZPN, a nie selekcjoner.
O naiwności Wałdocha świadczy też i to, że chciał pomagać Smudzie w selekcji kandydatów do reprezentacji mieszkając w Niemczech. No jakże to? Przecież trzeba co tydzień albo dwa razy w tygodniu jeździć na ligowe mecze i obserwować piłkarzy. Czy zamierzał latać co chwila samolotem w tę i z powrotem? Czy po to, by mieć na lotnicze bilety oczekiwał ponoć pensji w wysokości 10 tysięcy euro? Jeśli na to liczył, to się przeliczył. Skończyło się tak, że w tej chwili jest bezrobotny.
Lekkomyślny ten Wałdoch. Ktoś taki w sztabie reprezentacji nie jest potrzebny. Tam potrzeba ludzi specyficznych, takich jak Grzegorz Lato. Prezes PZPN wie, że tym, co naprawdę rządzą polską piłką nie podskoczy, więc mimo iż od jego wyboru na funkcję szefa związku minął już rok nie próbuje niczego zmienić. Lato - tak jak w ostatnich dniach Wałdoch - też nic nie robi, ale za pieniądze. Po prostu bierze kasę za to, że jest prezesem.
Wałdoch musi się jeszcze wiele nauczyć, by pracować w PZPN. Ale czy zdobędzie niezbędne kwalifikacje w Niemczech? Wątpię. To specyficzna wiedza. Zdobywa ją dopiero o wiele od niego starszy Smuda. Selekcjoner zrozumiał właśnie, że o wiele mniej niż myślał zależeć będzie od niego. Bo polską piłką nie rządzą prezes i trener kadry. Od tego są tęższe głowy, których nikt nie potrafi od naszego futbolu odrąbać.

środa, 6 stycznia 2010

Eurokomunizm

"Bary, kawiarnie, puby i dyskoteki bez papierosowego dymu? Zakaz palenia w lokalach gastronomicznych i rozrywkowych chcą wprowadzić posłowie z podkomisji zdrowia. Papierosa będzie można ewentualnie zapalić tylko poza lokalem, bo nie będzie w nim nawet palarni - tak przewiduje najnowsza wersja projektu tak zwanej ustawy antynikotynowej" - czytam w Wirtualnej Polsce.
Co za brednie! Tak drakońskie restrykcje to komunizm w wydaniu europejskim. Dlaczego zajmują się tym posłowie i urzędnicy? Przecież to powinien regulować rynek. Po co zabraniać palić wszędzie i wszystkim? Decyzję w sprawie czy w lokalach gastronomicznych wolno palić powinni podejmować ich właściciele.
Powie ktoś, że wtedy byłoby wolno palić prawie wszędzie. Prawie robi jednak różnicę i oznacza, że mimo wszystko byłyby lokale dla niepalących. Że byłoby ich dużo mniej niż tych zadymionych? Tego pewnym być nie można. Kto wie jak zareagowałby rynek? Może znaleźliby się restauratorzy, którzy by dostrzegli szansę w knajpach bez nikotyny, zwłaszcza że - jeśli wierzyć statystykom - osób niepalących przybywa.
Niech więc rynek i właściciele lokali decydują o wprowadzeniu zakazu palenia lub nie. A klienci niech wybierają miejsca, gdzie chcą zjeść, wypić lub potańczyć. Jeśli lubią przy ty popalić niech mają prawo to robić. Przecież nie będą nikomu przeszkadzać, bo ci co dymu nie lubią będą w innym lokalu.