niedziela, 24 lipca 2011

Uto(p)ya


- Nie damy się zastraszyć. Nigdy nie przestaniemy bronić naszych wartości. Musimy pokazać światu, że nasze otwarte społeczeństwo gotowe jest poradzić sobie z takim zagrożeniem - podkreślił norweski premier Jens Stoltenberg w jednej z pierwszych wypowiedzi po zamachu w Oslo i strzelaninie na wyspie Utoya.
Mnie przeraziło to co się stało i mam nadzieję, że to co powiedział Stoltenberg to tylko polityczna retoryka. Jest się czego bać. Takie dramaty jak ten w Norwegii i tacy ludzie jak Andres Behring Breivik to właśnie dowód na to, że otwarte społeczeństwa nie radzą sobie z zagrożeniem jakim jest napływ do krajów Europy Zachodniej coraz większej rzeszy muzułmanów.
Tych, którzy próbują przed tym zagrożeniem przestrzec socjaldemokratyczne i lewicowe środowiska chętnie oskarżają o ksenofobię i próbują eliminować z życia publicznego. W ten sposób posadę w zarządzie Bundesbanku stracił dr Theo Sarrazin, który w książce „Niemcy same się likwidują”, opierając się na oficjalnych danych statystycznych, zarzucił imigrantom z państw muzułmańskich, że tworzą „równoległe społeczeństwo” oraz przysparzają państwu więcej kosztów socjalnych, niż wart jest ich wkład w rozwój gospodarki.
Jego opinię, że mieszkający w Niemczech muzułmanie są obciążeniem i zagrożeniem, bo nie chcą się ani integrować, ani uczyć, żyją za to z niemieckich zasiłków, podziela wielu Niemców, ale z uwagi na presję wszechobecnej poprawności politycznej krępują się o tym publicznie mówić. Tak wynika z sondaży. Świadczy o tym także popularność książki Sarrazina, która stała się bestsellerem, a jej wydawca - monachijska firma Deutsche Verlags-Anstalt - zamówił kolejne dodruki.
Pododnie jak dr Theo Sarrazin i wielu Niemców myślą także obywatele innych europejskich krajów, takich jak Francja, Holandia czy Wielka Brytania. Andres Behring Breivik nie jest jedynym Norwegiem, któremu nie podoba się model otwartego społeczeństwa, w którym jedni ciężko pracują, a drudzy – w tym przypadku napływający do kraju muzułmanie – zamiast uczyć się języka, pracować i asymilować - jedynie korzystają z owoców ich pracy.
Dlatego zmartwiły mnie słowa Jensa Stoltenberga, że on i jego rząd muszą pokazać światu, iż nie przestaną bronić swoich wartości, pośród których jedną z najważniejszych wydaje się być otwarte społeczeństwo. Otwarte społeczeństwo to nieudany projekt, który wymaga korekty. Jeśli premier Norwegii i inni lewicowi politycy chcą go nadal budować, to powinni być otwarci także na opinie i argumenty przeciwko obecnemu kształtowi otwartego społeczeństwa i wyciągnąć z nich wnioski.
Tej korekty trzeba dokonać wsłuchując się w głosy takich ludzi jak dr Theo Sarrazin, czy nieżyjąca włoska dziennikarka Oriana Fallaci, która odrzucając tezę o istnieniu umiarkowanego islamu przestrzegała, że dialog z muzułmanami i ich asymilacja nie są możliwe. Lewicowe mrzonki nie zmienią żadnego społeczeństwa w idealny, pozbawiony napięć i różnic projekt społeczny. Jedynym efektem takich działań jest zepchnięcie tych napięć i różnic do nisz, w których kumulowana pod presją politycznej poprawności energia wcześniej czy później eksploduje. Właśnie do tego doszło w Oslo i na wyspie Utoya.

wtorek, 19 lipca 2011

Pepsi wypiją lepsi


Podobno władze Warszawy, na czele z prezydent miasta, którą połowa warszawiaków z nieznanego mi dotąd powodu nazywa bufetową, są zaskoczone, że to nie one, ale właściciele Legii zarobią na tym, iż Stadion Miejski będzie nosił nazwę Pepsi Arena.
Mimo, że właścicielem stadionu jest miasto, a Legia tylko go wydzierżawiła na 20 lat za 3,5 mln zł rocznie, to właśnie klub zawarł umowę sponsorską z PepsiCo. Za to, iż obiekt będzie się nazywał Pepsi Arena warszawski klub będzie dostawać co roku od koncernu 6 mln zł, a więc blisko dwa razy więcej niż wynoszą koszty dzierżawy stadionu. To się nazywa złoty interes!
Stadion Miejski w Warszawie to nie pierwszy sportowy obiekt, który nosi nazwę sponsora, ale dotąd nikt nie płacił za to tak dużej – na polskie warunki – kwoty. Telekomunikacyjną firmę Dialog nazwa stadionu w Lubinie kosztuje 3 mln zł rocznie, a nazwa nowej, zbudowanej na Euro 2012 PGE Areny Gdańsk wyceniona została na 5 mln zł za trzy lata. Tym bardziej zdumiewa, że to nie stolica, a prywatny właściciel Legii, jakim jest koncern ITI, zarobi na tej transakcji.
Władze Warszawy nie zajęły się dotąd sprzedażą nazwy Stadionu Miejskiego, choć od blisko 30 lat to znany na świecie sposób na zarabianie pieniędzy. Przykłady? Proszę bardzo: Signal Iduna w Dortmundzie, Allianz Arena w Monachium, Emirates Stadium w Londynie i wiele innych. Aby uzmysłowić jak korzystny to interes podam tylko, iż za to, aby budowany na granicy stanów New Jersey i Nowy Jork stadion dla miejscowych drużyn futbolu amerykańskiego nazywał się Allianz Arena – tak jak ten w Monachium – niemiecki ubezpieczyciel gotowy był zapłacić 25 mln dolarów.
Zaniechanie sprzedaży nazwy stadionu to jeszcze nic. Okazuje się, że obecne władze stolicy podpisując umowę dzierżawy z ITI umożliwiły właścicielowi Legii sprzedaż prawa do nazwy Stadionu Miejskiego. Zawarto bowiem w kontrakcie następujący zapis: „Dzierżawca ma prawo pobierać pożytki z dzierżawionej nieruchomości w zakresie, jaki jest przyjęty dla prowadzonej przez dzierżawcę działalności (w tym pożytki z reklam, biletów, sponsoringu itp.)”.
W ten oto sposób prezydent Warszawy i jej urzędnicy dopuścili do sytuacji, w której miasto w najbliższych latach straci co roku 6 mln zł na rzecz prywatnego inwestora. Sądzę, że ktoś kto na to pozwolił nie ma dość kompetencji, aby kierować nawet bufetem. Ale cóż, mieszkańcy Warszawy sami wybrali takie a nie inne władze miasta, nie mają więc prawa narzekać, że obejdą się tylko smakiem. „Pepsi wypiją lepsi”.

środa, 13 lipca 2011

Szczęśliwi ludzie


Właśnie dowiedziałem się, że podobno 80 proc. Polaków jest szczęśliwych. Wynika tak z badań Diagnozy Społecznej 2011. Czy aby na pewno? Jaki jest powód takiego optymizmu? Na jeden z nich wskazał współtwórca wspomnianych badań prof. Janusz Czapiński, który twierdzi, że 92 proc. naszych rodaków bogaci się szybciej niż rośnie inflancja.
Czyżby? To by oznaczało, że zdecydowana większość z nas dostała w ostatnich latach co najmniej kilkunastoprocentowe podwyżki. Rzeczywiście je dostaliście? Z tego co wiem, to w wielu firmach trudno doprosić się o większe zarobki, a są też takie, które obniżają pensje swoim pracownikom, a ci – bojąc się utraty pracy – przeważnie przyjmują te „propozycje nie do odrzucenia”.
Jak to możliwe, że Polacy uważają, iż żyją w krainie szczęśliwości? Przecież w ostatnich latach wzrosło bezrobocie, wyższe są podatki, ceny paliw, cukru i wielu innych towarów poszybowały w górę, coraz gorzej działa komunikacja, coraz dłużej czeka się na najprostszy zabieg w szpitalu, drogi wciąż są fatalne, zamykane są kolejne szkoły...
Z tych samych badań wynika, iż zwiększyła się w III RP liczba osób nadużywających alkoholu. To wiele tłumaczy. Zdaniem mojego ulubionego aforysty Andrzeja Majewskiego „alkohol rozwesela, a najmocniej tych co patrzą na pijaka”. Czyżby to był powód tak rewelacyjnego samopoczucia Polaków?